Polski > Konkurs na recenzję II etap

recenzje opublikowane w serwisie lubimyczytac.pl

<< < (3/3)

skrzat:
Prawa czy lewa?
Reakcja mojego organizmu na lekturę „Pokoju za Ziemi” Lema była następująca – intensywne swędzenie. Może zauważyli Państwo tę właściwość skóry, że im gorliwiej staramy się odgonić łaskoczące igiełki poprzez intensywne drapanie, tym mocniej zdają się one nam doskwierać. Ten sam mechanizm zaobserwować możemy w przypadku dobrej lektury – im głębiej wsiąkamy w zawiłości fabuły, tym trudniej jest się oderwać.

Wracając do nagłego odruchu drapania – zagadkę pomógł mi rozwiązać sam bohater lektury – Ijon Tichy: to komunikat! Natychmiast rzuciłam się do Internetu, znalazłam alfabet Morse’a i oto, co oznajmiła moja lewa ręka: „Lem to geniusz! Nareszcie jestem wolna”. Przeraziłam się nie na żarty. Pod wpływem tej książki moja prawa półkula mózgu zrozumiała, że nie musi bezdyskusyjnie podlegać tyranii jej lewej bliźniaczki i teraz, za pomocą języka kropek i kresek, wyrażać będzie swoją opinię, co daje jej pięćdziesiąt procent władzy nad moim biednym rozdartym ciałem.

„To katastrofa” – zakrzyknęła zrozpaczona lewica – „Kto to widział, żeby lewa noga szła do teatru, podczas gry prawa wybiera się do kina. Veto!”

Ta bitwa rozgorzałaby w mojej głowie na dobre, gdyby nie powrót do „Pokoju na Ziemi”. Lem, będąc wizjonerem nieustraszonym, łączącym poczucie humoru z grozą wybujałej fantazji, skutecznie uciszył wrzask mych kapryśnych połówek za pomocą opisu wojen na Ziemi. Perspektywa maleńkich, niezniszczalnych owado-robotów w roli ślepo posłusznych żołnierzy; pomysł podstępnego nasyłania na wroga rozszalałych symulowanych żywiołów, a na koniec wizja sprzymierzenia się tych wszystkich militarnych dzieł okrucieństwa przeciwko samej ludzkości – zdusiły swędzenie i drapanie na dobre.

Całe moje jestestwo ogarnął zgodny dreszcz zgrozy. Wszak ludzie naprawdę są w stanie doprowadzić do takiej przyszłości. Teraz łatwo to dostrzec, choć może w roku wydania książki – 1987 – pomysł ten pozostawał w sferze futurystycznego bełkotu. Prawa półkula zgodziła się z lewą: „Lem musiał być geniuszem. Szalonym, ale czy ktoś o zdrowych zmysłach może stać się profetą?”

To wciąż jeszcze nie koniec przeżyć, serwowanych przez tę książkę o spokojnym tytule. Wszystkie ziemskie i nieziemskie (dokładniej: księżycowe) perypetie bohatera o rozdwojonej jaźni – Ijona Tichego – podane są na gorącym od szybkich zwrotów akcji półmisku i polane aromatycznym sosem ironicznego humoru, który, niczym delikatny dodatek chili, rozgrzewa wnętrze i wyciska łzy zadowolenia. Czego chcieć więcej od klasyki gatunku science-fiction? Deseru! Ostrej, zapadającej w pamięć pointy, jak podanej po pikantnym daniu, miseczki orzeźwiających lodów miętowych. Ależ naturalnie, wszystko to znajdą Państwo w tej niewielkiej – zaledwie trzystustronicowej – futurystycznej uczcie.

Gdy ostatnie słowa książki wybrzmiały mi w głowie, obie me, wcześniej skłócone dłonie, uścisnęły się na znak pokoju, a ja, ich przykładem, „Pokój na ziemi” Państwu przekazuję.

skrzat:
Aż do granic. O „Obłoku Magellana” i „Fiasku”
Ostatnią powieść Lema, „Fiasko”, czyta się dzisiaj i przywołuje dużo chętniej, niż ukazującą się w „Przekroju” w połowie lat 50. trzecią powieść, „Obłok Magellana”. Mimo to obie te książki się ze sobą wiążą i tak jak „Wizja lokalna” jest swego rodzaju „przepisywaniem” podróży XIV z „Dzienników gwiazdowych”, tak „Fiasko” jest jakby auto-retellingiem „Obłoku Magellana”.

Obie powieści łączy rzecz jasna podstawowy motyw: wielka podróż kosmiczna, w którą włożono siły całej ludzkości. Zamknięci w ogromnym statku kosmicznym astronauci wyruszają tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek, nieść przesłanie od ludzkiej cywilizacji i nawiązać Kontakt z Obcymi. Realizacje jednak nie są, wbrew pozorom, skrajnie różne. Załoga Gei z „Obłoku...” to mężczyźni, kobiety i dzieci. W świecie tej powieści kobieta latająca w Kosmos nie jest niczym dziwnym. W „Fiasku” tylko mężczyźni lecą w przestrzeń – ale statek nazywa się przecież Eurydyka. Jest jak zapowiedź klęski, bo przecież to Eurydyka pośrednio nie daje zakończyć misji Orfeusza powodzeniem. Trochę klasyczny motyw marynistyczny, kobieta na statku przynosząca nieszczęście, trochę podzwonne dla całych rodzin, sunących przez ciemność Wszechświata na Gei. To w „Fiasku” zresztą jeden z bohaterów będzie pomstował na samą propozycję, żeby wziąć na pokład kobiety i dzieci, jako nieodpowiedzialną.

A przecież i bohaterowie „Obłoku...” liczą się z niebezpieczeństwem takiej wyprawy. Porzucają, jak główny bohater, rodziny i ukochanych, żeby wrócić w kolejnej epoce, jeśli w ogóle. Załoga Eurydyki, wykorzystując paradoks czasowy, wróci po zaledwie ośmiu latach. Z czego wypływa takie postawienie sprawy? Może to kwestia etnourage'u? Wszak w „Obłoku...” znajdziemy jeszcze rozwiązania narzucane przez wymogi epoki – socrealizm daje tam ciekawe efekty (jak choćby motyw ludzkości zjednoczonej w sielankowej, ale i melancholijnej społeczności), ale bywa kuriozalny. Jak tam, gdzie bunt na statku, wynikający z uwarunkowań psychicznych człowieka nieprzyzwyczajonego do podróży w ciasnym pudle przez dwie dekady, uśmierza się historią o prześladowanym niemieckim komuniście z lat 30. W „Fiasku” nie ma tak łatwej drogi – człowieczeństwa, także tego fizjologicznego, nie da się przeskoczyć: kosmonautom w długim locie pomaga nie hibernacja, ale powrót do sztucznego życia płodowego. Tak więc chociaż technologia we „Fiasku” – inżynieria sideralna, pomysł której jest szalenie ciekawy – jest dużo bardziej zaawansowana, to człowiek pozostaje bardziej ludzki i bardziej przez nią ograniczony niż w „Obłoku...”, niosącym jeszcze optymistyczne przesłanie lat 50. i wiarę w podbój Kosmosu.

Ale są dwa elementy dla tych powieści wspólne. Przelatując niedaleko księżyca Jowisza, Ganimedesa, Gea bierze na pokład mimowolnego rozbitka, Piotra, który z uszkodzoną pamięcią leci – nie mając wyboru – razem z załogą ku Obłokowi Magellana. W „Fiasku” podobny los spotyka nieznanego odmrożeńca, Marka Tempego, który nie wie kim jest, znaleziony wraz z innymi ciałami na księżycu Staruna, Tytanie. Obaj bohaterowie próbują dojść do tego, kim są i co ich skłoniło do decyzji, jakie w rezultacie doprowadziły ich na pokład wypraw badawczych. Obaj do końca nie będą pewni, czy na pewno są tym, kim są – choć z różnych powodów. Drugi taki element to Obcy. Tych, których spotkają bohaterowie „Obłoku...” nie widzimy, a jedynie o nich słyszymy. Nie mamy pewności, czy nie są bajką opowiadaną umierającemu kompanowi. Kwintanie z „Fiaska” mogą zaś w rezultacie okazać się tylko kolejnym lustrem, które Lem podstawia ludzkości. Warto też zauważyć, że sposób opowiadania wybiera autor podobny: przez bohaterów stojących nieco z boku, często nie umiejących zrozumieć zaawansowanych naukowych dialogów reszty załogi.

Różni się oczywiście podejście bohaterów obu powieści do spraw fundamentalnych: ci z „Obłoku...”, wyruszając z komunistycznej przeszłości, uważają całą „imperialną” przeszłość, wraz z religią, za serię przesądów. Ci z „Fiaska” nie dość, że mają na pokładzie teologa-zakonnika, to jeszcze są dość umiarkowanie zadowoleni ze swojej społeczności. Bohaterów „Obłoku...” przeraża, że kiedyś jedzono zwierzęta, Tempe w „Fiasku” konstatuje z rezygnacją, że powszechny wegetarianizm to raczej mrzonka. O ile bohaterowie „Obłoku...” umilają sobie czas chodzeniem do „kina” i na koncerty, to ci z „Fiaska” sarkają na sam pomysł umieszczenia tego typu umilaczy na statku kosmicznym, bo kto by się czymś takim chciał zajmować (stając tym samym po stronie kontestatorów takich rozwiązań z „Obłoku...” – co ciekawe, można to też odczytać inaczej, jako ostateczną próbę poradzenia sobie ze złudzeniem, w jakim utrzymywał ustrój komunistyczny).

Inna jest wymowa obu książek, ale jeśli się zastanowić – na pewno? Czy zakończenie „Obłoku...” jest ciepłe i optymistyczne? Śmiem twierdzić, że jest tym książkom do siebie bliżej, jeśli odrzucimy pozór, jakim „Obłok...” pokryty jest z wierzchu. Kto wie, czy nie zobaczymy wtedy proto-Kwintan?

skrzat:
Lem po napisaniu „Fiaska“ zarzucił pisanie powieści, bo uznał, że taka forma wypowiedzi nie pozwala mu w pełni wyrażać swoich myśli. Echem tym zmagań autora z formą, w jaką chciał ująć swoje myśli, jest bez wątpienia wysoki poziom skomplikowania powieści zarówno językowego, bo obfituje w naukową, techniczną terminologię, jak i intelektualneego, bo na każdej stronie roi się wręcz od oryginalnych pomysłów i rozważań.

Powieść Lema jest kwintesencją jego przewrotnego, diabelskiego umysłu. Tytuł zdradza nam zakończenie. Kontakt z obcą cywilizacją zakończy się niepowodzeniem. A jednak czytając ostatnie zdania powieści, pojawia się wielkie zaskoczenie.

Ale to tylko pierwsza z przewrotnych sztuczek. Pierwszy Kontakt, czyli motyw przewodni całej literatury SF, spotkanie obcej cywilizacji zostaje w „Fiasku“ ukazane zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażamy. Nie zjawia się obca cywilizacja z potężną technologią przerastającą ludzką wielokrotnie, cywiliacja podobna do hord Czyngis-chana, która chce nas unicestwić. Lem robi psikusa i to my, ludzkość, jesteśmy panami sytuacji. Statek kosmiczny, na którym znajduje się typowa, lemowska załoga, złożona z mężczyzn różnych narodowości, mknie w odległe zakątki kosmosu, a jego rozmiary i zaawansowanie techniczne są wręcz niewyobrażalne. Właściwie ani na chwilę nie pojawia się lęk, że ta potężna maszyneria może zawieść. Więc Lem śmieje się z całego gatunku, stawia sprawę na głowie, nie my dostąpimy zaszczytu poznania wyższej cywilizacji, ale to my jesteśmy wysoko rozwiniętą cywlizacją najeźdźców.

Długi lot statku kosmicznego i sama bezpośrednia obserwacja planety, na której żyją Obcy obfituje w niezliczone analizy statystyczne robione przez pokładowy komputer, komputer ostateczny, o maksymalnej mocy obliczeniowej, jaka może zaistnieć. Bezustanne roważanie różnych dróg rozwoju wypadków, opiera się na teorii gier i innych probabilistycznych rozumowaniach. Jest to przewrotna parodia wszelkich tego rodzaju rozumowań, tak skryta za naukowym i pseudonaukowych bełkotem, ża prawie niedostrzegalna. To co można odebrać, jako uczone rozważania, których pojąć nie umiemy jest właśnie tym, czym nam się jawi – bełkotem. W ten sposób Lem stawia pytanie o granice poznania, przewidywania przyszłości, a tym samym o sens swojej pracy i pracy wielu futurologów i pisarzy. Wskazuje na nieprzekraczalne bariery. Rzeczywistość jest zbyt złożona, abyśmy mogli ją przewidzieć, nawet mając do dyspozycji najpotężniejszy mogący zaistnieć komputer. Parodia ta przypomina film Kubricka "Dr Strangelove, czyli jak pokochałem bombę i przestałem się bać". Tam również obie strony starają się przewidywać przyszłość, kto na kogo i w jaki sposób zrzuci broń nuklearną i jak zapobiec odwetowi, albo jak przynajmniej zadać wielkie straty w odwecie. W obu przypadkach starania kończą się fiaskiem i rodzą paranoję.

Gdy ludzka ekspedycja dociera do planety obcych nie znajduje się już na statku-matce, ale na mniejszym statku, który był transportowany na pokładzie większego. I co się okazuje? Że ten malutki statek, niczym szalupa ratunkowa w porównaniu z ogromnym parowcem, jest na tyle potężny, że może zniszczyć całą planetą, a tym samym cywilizację. Załoga, ludzie wybrani spośród miliardów, najlepsi z najlepszych, stają oko w oko z Innością. Sami są bezpieczni, kontolują sytuację, nigdzie nie muszą się spieszyć, mogą nie tylko prowadzić swoje obserwację, ale w razie niepowodzenia ludzkość może wysłać kolejną ekspedycję. Powoli zaczyna wydawać się, że kontakt musi być nawiązany, o ile nie pojawi się jakiś deus ex machina i nie zmieni układu sił. Ale nie pojawia się. Ludzie w obliczu czegoś niepojmowalnego, niemającego precedensu wpadaja w paranoję, niczym nieuzasadnioną, z której nie potrafią się wydostać. Kończy się to fiaskiem, jak wiadomo. Ale nie jest ono spowodowane odmiennymi systemami komunikacji, zupełną odmiennością Obcych, tak że jakakolwiek płaszczyzna porozumienia nie jest możliwa. Budzą się w załodze dawne, atawistyczne instynkty. Jak pisał Mrożek, wielki przyjaciel Lema, w "Weselu w atomicach" - Już i inne rakiety latać zaczęły, jeden tylko Bańbuła zachował przyzwoitość i konwencjonalnie rżnął nożem. Rozwój nauki i technologii nie zmienia nas, ludzi. Dalej jesteśmy tacy sami, jak 200 tys, lat temu kiedy powstał nasz gatunek. I właściwie w tych atawizmach tkwi przyczyna naszej klęski w kontakcie z innymi.

Nasza słaba, ludzka natura zawsze da o sobie znać – jest to najbardziej pesymistyczne przesłanie książki Lema. Jeśli nie w kosmosie i w odniesieniu do obcej cywilizacji, to w odniesieniu do członka innej grupy społecznej, religijnej, etnicznej. Bo czy to różnice kulturowe i biologiczne uniemożliwiły kontakt? Czy Lem, tak dbający o realizm, dałby załodze mniej czasu na poznanie obcej cywilizacji, niż biolog ma na opisanie nowego gatunku ssaka? Pośpiech i niecierpliwość załogi jest w najwyższym stopniu nieracjonalna.

I właśnie stąd osłupienie i szok na końcu, bo spodziewaliśmy się racjonalnego zakończenia.

skrzat:
Święty Graal literatury science-fiction – Pierwszy Kontakt, czyli spotkanie ludzkości z inną formą inteligentnego życia- jest poszukiwany przez wielu autorów, ale jeżeli można powiedzieć, że ktoś go odnalazł, to z pewnością jest to Lem w powieści "Solaris". Zmagania pisarzy z tą tematyką przypomina wielkie igrzyska, w których każdy stara się wykroczyć nie tylko poza granice antropomorficznego myślenia, ale przede wszystkim dotrzeć do granic ludzkiej wyobraźni.

W batalii na najoryginalniejsze przedstawienie innej formy inteligentnych istot wytoczono naprawdę ciężkie działa. Chociażby Peter Watts w "Ślepowidzeniu", gdzie obca cywilizacja składa się z istot i niezwykle wysokim poziomie inteligencji, ale pozbawionych świadomości, zorganizowanych niczym owady społeczne, czy Artur Clarke w "Odysei kosmicznej:2001", gdzie ukazana jest wizja istot dla których czas i przestrzeń przestają być przeszkodą. Przykłady można mnożyć.

Solaris jest książką niezwykle trudną w odbiorze, bo przedstawiona tam żywa i inteligentna planeta jest czymś tak abstrakcyjnym, że nasza wyobraźnia bezustannie musi zmagać się z własnymi ograniczeniami. Długie i pełne plastyczności opisy rozumnego oceanu są arcydziełem, gdzie każde słowo maluje przed nami coś niepojętego. Im dalej posunie się nasza imaginacja, tym coś bardziej dziwacznego poznamy. Cytoplazmatyczny ocean na planecie Solaris jest Węzłem Gordyjskim, którego całe pokolenia naukowców nie potrafiły rozwiązań. Ocean zdaje się być niezwykłą formą zaawansowanej inteligencji, której możliwości intelektualne są niewyobrażalne. Sam autor mówił, że jest to książka, której sam nie rozumie, co chyba najlepiej pokazuje z jak niecodzienną wizją mamy do czynienia.

Na stacji znajdującej się na planecie Solaris przebywa Kris Kelvin, psycholog. Zarówno stacje badawcze, jak i programy eksploracji są prowadzone przez ludzkość już długie lata. W trakcie jego pobytu na stacji pojawia się nieżyjąca dawna miłość bohatera. Kelvin wie, że to niemożliwe, ale jego ukochana okazuję się nie być halucynacją, a czymś prawdziwym. Kelvin podejrzewa, że to fantom, ale jest on tak wziernym odwzorowaniem jego dawnej miłości, że po pewnym czasie się z nim oswaja i zaczyn ją kochać. Tym razem Lem zagłębia się w tajniki ludzkiej psychiki, emocji i marzeń. We wspaniały sposób powiązany zostaje wątek obcej inteligencji i naszej psychiki. Coś czego my nie jesteśmy w stanie pojąć, cytoplazmatyczny ocean, stara się zagłębić w meandry ludzkich uczuć i wspomnień. Dla oceanu musimy być niemniej tajemniczy, niż on dla nas.

Kelvin zagłębia się w historię badania tajemniczej planety w jednym z ulubionych miejsc Lema – bibliotece. Lektura Kevina jest przyczynkiem do przedstawienia poglądów na rozwój nauki. Nauka ukazana jest jako socjologiczny proces, w którym ogromną rolę odgrywają zespoły badawcze, systematyczne badania, kontynuowanie badań poprzedników, a nie jednorazowe przebłyski genialnych jednostek. Jak powiedział Newton – widziałem dalej, bo stałem na barkach gigantów.

Książka ta stanowi prawdziwe wyzwanie dla wyobraźni i jest niezwykłą gimnastyką umysłową, stawia pytanie o granice naszego poznanie, o to jak daleko potrafimy odbiec od utartych myślowych schematów i wypłynąć na nieznane wody możliwych innych form życia.

skrzat:
Pokonując ostateczną granicę
Kosmos - ostateczna granica, o której przekroczeniu marzy cała ludzkość. Gdy w końcu udaje się tę barierę złamać setki śmiałków wyrusza na podbój i eksplorację Wszechświata. Wśród nich jest Ijon Tichy, który w swoim życiu wiele przeżył i zobaczył jeszcze więcej. Czasem jednak i tak odważny bohater galaktyczny potrzebuje urlopu. I właśnie na swoim wymarzonym urlopie w Szwajcarii Ijon Tichy dowiaduje się, że mieszkańcy planety Encja są oburzeni tym w jaki sposób zostali przez Ijona opisani. Okazało się bowiem, że Tichy nie wylądował na samej planecie a na jej księżycu. Dlatego też dostaje zaproszenie od Encjan, by zwiedził ich planetę.

Przed podróżą Ijon zgłębia informacje na temat planety Encja oraz jej mieszkańców. Z dokumentów jakie Tichy przegląda w pewnym szacownym instytucie wynika, że planetę zamieszkują dwie cywilizacje - Kurdlanczyków i Luzanów. Jedni (Kurlandczycy) mieszkają w ogromnych Miastodontach, żyją w ustroju totalitarnym, a wszystko czego się uczą i dowiadują jest zakłamane i naszpikowane propagandą. Luzanie natomiast to rasa, która postawiła na rozwój technologiczny i osiągnęła w tym kierunku niebywałe postępy.

Tichy świetnie przygotowuje się do podróży i poznaje bardzo dobrze zwyczaje obydwóch cywilizacji. Stanisław Lem genialnie wykorzystuje postać Tichego, by pokazać siłę swojej wyobraźni oraz intelektu.

"Wizja lokalna" to niesamowity spektakl i popis erudycji, możliwości słowotwórczych i przede wszystkim przenikliwości Lema. Pan Stanisław stworzył książkę naszpikowaną groteską, absurdem i humorem, a jednocześnie potrafił świetnie przedstawić rzeczywistość Zimnej Wojny. Cywilizacje Kurdlandczyków i Luzanów to przecież nic innego jak metafora ziemskiej sytuacji geopolitycznej w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Autor książki bezlitośnie wyśmiewa zarówno patologię systemów totalitarnych, ale także obnaża hipokryzję i pustotę bogatych społeczeństw.

Lem zajął się również wieloma zagadnieniami filozoficznymi, społecznymi i socjologicznymi. Dzięki ukazaniu zaawansowanych technologicznie Luzan mógł spokojnie dywagować na tematy nieśmiertelności, likwidacji zła, zaspokojeniu wszelkich potrzeb niezbędnych do życia. Lem przewidział również szum informacyjny, który obecnie jest jednym z problemów naszej cywilizacji, a to wszystko podane w sosie mocno zakręconym, satyrycznym i niezwykle zabawnym.

„Wizja lokalna” może sprawiać trudność w odbiorze poprzez ogromne nagromadzenie wszelkich neologizmów i słów stworzonych przez Lema. Dla wielu czytelników te łamańce językowe często odbierają radość z lektury i zwiększają poziom irytacji, ale to w sumie jedyny zarzut jaki można wysnuć jeśli chodzi o tę książkę Lema.

„Wizja lokalna” to przedziwna mieszanina absurdalnego humoru, w którym przewijają się tematy bardzo często będące tabu wśród ludzi (seks, rozmnażanie), a jednocześnie popis ogromnej wyobraźni Lema, jego zdolności do kreowania niesamowitych światów wydawałoby się tak różnych od naszego ziemskiego, a przecież wystarczy tylko zdrapać ową fantasmagoryczną warstwę farby fabularnej, by ujrzeć sarkastyczne i satyryczne spojrzenie na ludzi i ludzkość.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[*] Poprzednia strona

Idź do wersji pełnej