Zresztą chyba w FiFie albo Moim poglądzie na literaturę Lem analizował ten typ literatury. Widocznie postanowił ją wypróbować:)
Ten typ literatury fascynował bodaj Lema całe życie pisał o nim w w/w, pisał jeszcze w "Wejściu na orbitę", polecał, krytycznie analizując, Grabińskiego, pisząc w posłowiu do opowiadań jego:
"Nie jest to jednak, jak można by sądzić, po prostu zderzenie fizyki z metafizyką. Proszę zważyć, że owe zjawiska kolidują dziś z nauką, lecz nie zawsze tak było. Dawniej kolidowały z wiarą religijną. A więc nie tylko fizyka, lecz i metafizyka (wiary systemowej) miała we „wiedzy tajemnej” przeciwnika. Gusła, uroki, czary, lewitacje sprawiały teologom kłopoty dużo wcześniej, nim jęły sprawiać je uczonym. Nawet reakcja pierwszych i drugich była dosyć podobna. Jedni usiłowali rzecz niejako prze milczeć, zatuszować, oddalić, skazać na wygnanie, drudzy natomiast gotowi byli podejmować próby oswojenia tych zjawisk. Oczywiście próba „ domestykacji” takich urągliwych fenomenów wewnątrz fizyki wyglądać musi inaczej niż wewnątrz metafizyki. W fizyce mówi się o promieniowaniach, o mechanizmie przyczynowym, o nieznanych formach energii, a w teologicznej metafizyce o duszach pokutujących, o diabelskich konszachtach itp.
A zatem istoty tych zjawisk nie stanowi dla nas ich natura metafizyczna. Istoty tej należy się dopatrywać w wywrotowej robocie, atakującej taki rodzaj ładu, który w danym momencie historycznym zinstytucjonalizował się jako naczelny.
Jest więc tak chyba: pierwej człowiek wznosi z największym trudem ład, a potem wystawia go na szwank chaosu. Najpierw wymienia ignorancję na wiedzę, a potem gotów jest wyzbyć się tej wiedzy na rzecz porażającej ignorancji, ponieważ jest ona tajemnicą. Jestem przekonany, że gdyby udało się dokumentnie zracjonalizować i przyswoić praktycznej wiedzy zjawiska pozazmysłowe, więc dokonać tym samym aktu ich „naturalizacji” , to utraciłyby natychmiast swą dotychczasową urokliwość, i w poszukiwaniu przyprawiającej o zamęt tajemnicy ludzie jęliby szukać Niedocieczonego gdzie indziej. Chodzi więc, jak sądzę, o określoną potrzebę właściwą człowiekowi, o potrzebę owej hybris, czyli przekraczającego miarę naruszenia ładu społecznego i kosmicznego, którą dawne społeczności zaspokajały zliturgizowanymi praktykami, np. orgiastycznego typu. Jest więc tak, że człowiek sam niejako wprowadza w uporządkowany przez siebie obraz świata porcje tajemniczego nieładu. Kiedy zaś to uczyni, bierze się do uładzenia takich zastrzyków chaosu — i ze zmagań tych powstaje osobliwa dialektyka historyczna. Kiedy mianowicie rozpoznana w danej epoce historycznej tajemnicza żywiołowość ulegnie z kolei należytemu, bo właściwemu normalnym ludzkim praktykom, uporządkowaniu — kiedy np. powstaną już tablice astrologiczne, klasyfikacje czarów zawartych w księgach wiedzy tajemnej, gdy się skrystalizuje jakaś „ teoria spirytyzmu” lub tp. — czyli kiedy w pierwotny nieład zagadki wkroczy metoda, schemat i klucz, zawłaszczone tym sposobem i jakby oswojone już zjawiska zatracają swą pierwotną atrakcyjność i ulegają stopniowemu unieważnieniu, widomemu w postaci rosnącej na nie obojętności. Potem, w następnym wieku, następne pokolenia z ich nowymi rzecznikami Nie samowitego, wszczynają od nowa trud porządkowań, tak borykając się z Niedocieczonym, jakby nie mieli nigdy poprzedników. A ponieważ Tajemnicy przyprawia zawsze konkretne oblicze duch czasu, dawne upostaciowania Zagadkowego Chaosu — widome w magiach, czarach i okultyzmach — obecnie zastępują pseudoracjonalne pogłoski o Kosmicznych Przybyszach czy Talerzach Latających. Zmienia się forma i treść konkretna, ale nie zmienia się istota pojedynku toczonego z Chaosem — zarazem pożądanym i likwidowanym zabiegami porządkowującymi. Zapewne, wszystkie doznane przez ludzi na tej drodze zawody mogą świadczyć o tym, że taki żywioł widmowy jest bardzo trudno pochwytny. Sądzę jednak, że daremność takich wysiłków (wszak nic nie zrodziła rzeczowego magia, tak samo jak nie dały rezultatu poszukiwania Gości Kosmicznych czy Latających Talerzy) świadczy o czymś całkowicie odmiennym, mianowicie o tym, że poczucie zagrożenia jakby dzikim żywiołem nieznanym jest ludziom niezbędne. Tym samym problem okazuje się poważny, skoro kwestia „potrzeby Niesamowitego” jest bodajże niesamowitsza od wilkołaków czy zjaw, którymi ta potrzeba była żywiona. A zatem opowieść grozy jest namiastką tej hybris, którą dawniej ludzie prokurowali sobie realnie, namiastką słabiutką, dziesiątą wodą po kisielu, toteż może być dziś tylko małokalibrową rozrywką."I to samo dokładnie oferuje nam Lem obierając jednak Niesamowite z kiczowatych dekoracji, w które ubrała je literacka tradycja, czyniąc natomiast Niesamowitym realnym to jest możliwym jako solipsystyczna (+/-) alternatywa dla gmachu naukowej wiedzy, a tym samym unikając typowej dla literatury grozy pułapki, o której tak pisał:
"Czym są w opowieści niesamowitej widmowe żywioły, magie czarne i białe? O co idzie wkraczającemu w ich sferę bohaterowi? O nic ponad sposoby skutecznego działania. Bohater taki to zatem „ nieortodoksyjny technolog” , posługujący się energią „ pozagrobową” bądź „ piekielną” zamiast chemicznej lub cieplnej, zaklęciem jako „ urządzeniem nawodzącym” zamiast celownika optycznego bądź elektromagnetycznego, oraz wtajemniczeniem spirytystycznym czy też czarnoksięskim zamiast studiów politechnicznych — jako zapleczem teoretycznym działania. A kiedy — tak bywa często w tych opowieściach — podjęte działania zawodzą lub dają koszmarne w skutkach rykoszety ciemnych sił — mamy do czynienia z taką żywiołową katastrofą, której w sferze racjonalnych technik będzie odpowiadać na przykład burza piorunami spalająca sieć elektryczną lub powódź znosząca tamy.
Ze względu na te własności literatura niesamowita jest blisko spokrewniona z powieścią produkcyjną. Jak w produkcyjniaku nie idzie o żadne problemy pozawytwórcze, więc też o żadne zagadnienia psychologii postaci, tak w pisarstwie niesamowitym nie liczy się nic prócz pokazów pewnych działań i objawianej w nich sprawności albo niesprawności. I różnica w tym jedynie, że pokazy technik cukrowniczych bądź budowlanych mniej zajmują czytelnika od pokazów starć z żywiołem zaświatowym.
A więc w gruncie rzeczy osądzającemu literaturę niesamowitości może być wszystko jedno, czy jej centralne obiekty istnieją, czy nie istnieją, skoro piśmiennictwo to tak samo nie dociera do autentycznych spraw ludzkich, jak nie docierała do nich powieść produkcyjna. Wyrażając to samo nieco brutalniej: dowód istnienia zjaw, strzyg i demonów ani o włos nie polepszyłby marności niesamowitego gatunku. Przecież cukrownie i budowy na pewno są realne, lecz nie wpływa to na wartość produkcyjniaków."Zauważywszy tedy, że Lem - w przeciwieństwie do poprzedników -
dociera do autentycznych spraw ludzkich, możemy śmiało wziąć się za temat
technologii duszy.
"Ze wspomnień Ijona Tichego II [Decantor, wynalazca duszy nieśmiertelnej]" (nadal ów owocny rok 1961).
Na starcie tam mamy:
'Jakieś sześć lat temu, po powrocie z podróży", jeśli uznać (a rosnący poziom intelektronicznych technologii to sugeruje), że z tej ostatniej, czyli z panicznej ucieczki przed
internetami (bo merkańskie
pudło jednak
apokryficzne), to wyjdzie nam Lem jednak na optymistę
.
Ledwo czas zostaje określony wpada do Tichego gość wieczorny, tak opisany:
"Był to rudzielec w sile wieku, z okropnym zezem, takim, że trudno było patrzeć w twarz, na domiar wszystkiego miał bowiem jedno oko zielone, drugie piwne. Podkreślało to jeszcze szczególny wyraz - jak gdyby w jego twarzy mieściło się dwu ludzi, jeden lękliwy i nerwowy, drugi - dominujący - arogant i bystry cynik; powstawało z tego zadziwiające pomieszanie, bo patrzał na mnie raz piwnym okiem, nieruchomym, niby zdziwionym, a raz zielonym, przymrużonym i przez to kpiącym."Podczas gdy u Bułhakowa, jak pamiętamy, taki się
facet na początku pojawił, który też z duszami miał do czynienia:
"Przede wszystkim opisywany nie utykał na żadną nogę, nie był ani mały, ani olbrzymi, tylko po prostu wysoki. Co zaś dotyczy zębów, to z lewej strony były koronki platynowe, a z prawej złote. Miał na sobie drogi szary garnitur i dobrane pod kolor zagraniczne pantofle. Szary beret dziarsko załamał nad uchem, pod pachą niósł laskę z czarną rączką w kształcie głowy pudla. Lat na oko miał ponad czterdzieści. Usta jak gdyby krzywe. Gładko wygolony. Brunet. Prawe oko czarne, lewe nie wiedzieć czemu zielone. Brwi czarne, ale jedna umieszczona wyżej niż druga. Słowem - cudzoziemiec."Tyle ode mnie na starcie. Kto analizuje dalej?