Ogólnie batalistyka startrekowa to jest temat, z którego można robić sobie tzw.
polewkę w długie zimowe wieczory (ktoś mógłby się łudzić, że tak nieudolna, bo tak na siłę do treści głębszych dodana
).
Przy czym o ile początkowo - z poprawką na takie cuda jak dźwięk w próżni,
fazery (jak to działa, tak naprawdę?), potęga
deflektorów, etc. - wygląda
* to nawet przyzwoicie (pojedyncze, za to b. silne jednostki, gdzie typowa bitwa angażuje 1-3 takie po jednej stronie, a 40 to już jest apokaliptyczne starcie zdatne decydować o losach całych mocarstw gwiazdowych, co jawnie mówi jaka to potęga, te
warpshipy), prezentując się jako pojedynek technologii i przemyślności kapitanów, gdzie często pierwsza salwa decyduje, o tyle potem - od rzeczonego "Deep Space..." właśnie - zaczyna się
absurdalne pstrzenie na ekranie setkami naparzających się, lecących bliziutko siebie i strzelających na krótkie dystanse statków, które na zdrowy rozum w tej ciżbie by na siebie powpadały, zbyt jawnie też o przebiegu bitew decydować zaczyna niemaskowana stronniczość scenarzystów, nie licząca się z podanymi osiągami korabi (mają bohaterowie dostać łupnia - dostaną, mają wygrać - pilotując mrówkę rozdepczą słonia)...
* W sensie wyglądania właśnie, zanim się zacznie to analizować, acz wygląda często na tyle dobrze, że nie chce się być złośliwym i brać tego od strony rozumowej.
Inna sprawa, że nigdy nie rozumiałem, po co te wszystkie pukawki jednostkom, które samym napędem Warp robią takie
hokus-pokus z czasoprzestrzenią, że w sumie tego by można jako arcyniszczycielskiej broni używać. Jakieś dobrowolne respektowane i przez największych zbójów Próżni embargo, czy co?