Dokładnie to skąd się wziął, i czemu stanowi swoisty niezmiennik, zwiazek religii z krwawymi i/lub masochistycznymi obrzędami i zapatrywaniami.
Dlaczego bóstwa nie "żywią się" np. radością wyznawców tak często jak ich bólem?
ps. Ja tam bym na przykład łatwiej przyjął teistyczne bajki żyjąc w powszechnym błogostanie, bo nie miałbym motywacji do kwestionowania wizji odpowiedzialnego zań życzliwego kreatora. Łatwiej by mi było uwierzyć w Bozię gdym w łóżku z kobitą
(że wrócimy do idei Twojego
Juana Bonda ) niż gdy śmierć oglądam...
(W sumie gdybym miał zakładać religię to bym wymyślił chyba bóstwo na miarę popularnego obrazu
cysorza Franza Josepha - zwanego, za przeproszeniem,
pierdołą - a więc demiurga ze wszech miar dobrotliwego i życzliwego, lecz nieudolnego i - mimo potęgi - niewszechmocnego. Nie miałbym kłopotu z teodyceą przynajmniej
*.)
* inna rzecz, że można się zastanawiać dlaczego religia tego typu nie odniosła ewolucyjnego sukcesu i analizować to w kontekście hipotezy memetycznej...
Edit: jeszcze inna rzacz, że nie jestem w tym religiotwórstwie aż tak oryginalny
:
"Niedawno nawiedziło mnie dwu zagwiezdników, od których posłyszałem, że Kosmos to nie bezpańska rzecz, bo ma Autora. Jest nim Bóg, osoba, jak mi zaręczono, nader sympatyczna, w którą uwierzyłem bez zastrzeżeń, czego i wam życzę. Jutro wydam edykt, którego mocą każdy z mych poddanych otrzyma w kasetowym wydaniu Pismo Święte, lecz nie w tej sprawie was wezwałem. Już wiem, że świat nie jest wsobny ani odsiebny, lecz został sporządzony przez wytwórcę osobiście — jako mieszkanie dla istot, również przez onego wykonanych. Tak więc Bóg zrobił swoje, myślę tedy, że i ja winienem swoje zrobić. Przybysze, którym zawdzięczam nawrócenie, namawiali mnie najgoręcej, żebym się odtąd najpierw troszczył o własne zbawienie, czego wysłuchałem bez przerywania, boż byłoby niegrzecznie, ale swoje wiem. Ja nie taki, żebym najpierw o sobie myślał. O ileż wszystek byt ważniejszy jest ode mnie! Jemu więc chcę poświęcić odtąd resztę mych dni. Znam, mości Trurlu, twoje dzieło „De Impossibilitate Felicitationis Satiandae Entium Sapientium” lecz nie poruszyło mnie szczególnie, bo i czemu, myślałem, niekiepsko ma się bytować w kiepskim świecie? Toż ostatnią rzeczą, na jaką gotowym był przystać, nim w Boga uwierzyłem, była zwrócona ku nam doskonałość kosmicznej budowli! Myślałem sobie wszakże, że skoro to się samo wszystko nagrzało, rozkręciło i wzleciało, to nie można mieć do nikogo pretensji o ewentualne mankamenty, a tym samym nie ma w defektach bytu żadnego problemu. Teraz jednak, skoro wierzę, już dłużej myśleć tak nie mogę! Zmieniła się postać rzeczy! Wierzę tedy, nie wątpię, że Stwórca jest nieskończenie miły, że nam sprzyja bez granic, że chciał jak najlepiej, będąc perfekcjonistą, ale nie wierzę, że nie można było tego lepiej zrobić!
— Czy WKMość dałeś to do pojęcia swym preceptorom duchowym? — spytał Klapaucjusz z dyplomatycznym ociąganiem.
— Co? Nie. Najpierw, bom nie chciał ich dotknąć, a potem, bo nie widziałem sensu w komunikowaniu im takich obiekcji. Toż to są biegli do spraw teologii, a nie technologii, mnie zaś idzie tylko o tę stronę bytu. Nie mówiłem im nic, tym bardziej że nie zamierzam brnąć w jałowe krytykanctwo, lecz jako rzecznik eksperymentalnej filozofii chcę zakasać rękawy.""Powtórka", oczywiście