Apropos Urbana. Dla mnie to jednak przede wszystkim autor felietonów, dla którego (między innymi - bo przecież był jeszcze Mleczko, Lutczyn itd.) czekało się na kolejny nr Szpilek. Może czas wszystko wygładza, ale zdaje mi się, że później już nic nie umywało się do poziomu Szpilek. Owszem, był Goebbelesem stanu wojennego - ale szczerze mówiąc nie umiałem być na niego zły, bo był niesamowicie inteligentny i nawet wówczas dowcipny w tym, co robił i mówił (i nie była to powierzchowna dowcipność idioty, który nie rozumie, że się z niego śmieją). Manewr ze śpiworami dla Niu Jorka był genialny, nawet jeśli każdy wtenczas myślał, że to lipa, bo (jak sądził) wiadomo, gdzie Stany, gdzie jakaś Polska (a w sumie okazało się, że źle co niektórzy myśleli i po jakimś czasie wielu uesańców made in Poland zatęskniło tam za PRL bo jednak faktycznie bumów w Polszy nie było i ludzie w kartonach nie spali). Oczywiście jest pytanie, czy gdyby Hitler (lub Putin) był dostatecznie dowcipny i inteligentny to fajnie byłoby czytać jego felietony i jaka jest granica, do której byłoby fajnie. Z drugiej strony znam ludzi, których zdanie nie jest mi obojętne, którzy (w każdym razie te 40-30 lat temu) szczerze Urbana nienawidzili i nic poza tym nie miało dla nich znaczenia - i 10 lat później nie zmienili zdania. Jeszcze później to nie wiem, gdyż kontakt osłabł a Urban nie jest nr ONE w razie spotkania. Przez jakiś czas na początku kupowałem NIE, ale mimo skrzącego się złośliwego dowcipu - to nie było to, zaczęło być to nazbyt chamskie (choć wedle dzisiejszej nieludzkiej miary brutalizacji przestrzeni publicznej, tamto - wczesne NIE - plasowałoby się w rejonie dwóch przedszkolaków, usiłujących wymyślnie przeklinać na panią z grupy). Nie wiem, czy Urban potrzebował topora nad głową (jak w PRL) aby wyostrzyć humor (bo wówczas bez wątpienia kiwał cenzurę - a może cenzura jego, żeby był wentyl?) - czy po prostu NIE to już była masówa dla kasy i ćwoka - poniekąd podobna do założeń Kaczyńskiego - nie liczy się kto to kupi, tylko ilu to kupi - co w sumie realizuje zasadnicze twierdzenie dialektyki marksistowskiej, że ilość przechodzi w jakość (z tym, że co wrażliwsi powinni zatkać nos). Sądzę, że był niemaskującym się hedonistą i za to go cenię, na tle wielu z jego znajomych, którzy nie sądzili, aby było politycznie przyjść na jego pogrzeb. To żenujące, bo żarli z tego samego koryta, a teraz udają, że się brzydzą. A ja się brzydzę tymi idiotami, którzy wyleźli ze swoich zatęchłych muszelek po to tylko, aby zakłócić rodzinie jego pogrzeb. Bo Urbanowi to mogli już nakukać, zresztą jak zawsze. Więc po co? Chyba tylko w celu narobienia gnoju, to jest naświnienia.