Nie o to chodzi. Nagroda Nobla to dzisiaj już niewiele więcej niż fakt medialny. Przyznaje się ją co roku, a więc siłą rzeczy w większości wypadków dlatego, że trzeba komuś przyznać, a nie dlatego że ktoś ma wybitne osiągnięcia.
Wydaje mi się, że w swej ścisłej cześci nie jest tak źle. Faktem jest chodząca falami krytyka, ze Nobel miał na myśli raczej młodych obiecujących niż starych za dorobek itd. Co do części artystycznej to sądzę, ze realia w chwili ustanowienia nagrody były zupełnie inne. Świat był znacznie bardziej skodyfikowany i w zamkniętym kanonie łatwiej było rozeznać, co piękne, a co brzydkie. Sztuka w zasadzie oznaczała wyłącznie sztukę starego kontynentu, impresjonizm wciąż jeszcze mógł się wydawać wypadkiem przy pracy zaś secesja dopiero szturmowała Wiedeń... Dziś, kiedy było wszystko jest trudniej.
Mi tam akurat podoba się idea dawania Nobla za autentyczne dokonania. Tacy co się tylko dobrze zapowiadają mogą po otrzymaniu nagrody dalej się tylko dobrze zapowiadać - dla nich lepsze są granty, rozliczane potem. Nagroda przyznana raczej nie powinna być odbierana, a kilka takich pomyłek spowodowałoby, że w ogóle straciłaby na prestiżu.
A co do literatury - z jednej strony narzekamy, że Lem nie dostał, a z drugiej - deprecjonujemy pisarzy z innych krajów, bo "kto o nich słyszał..." Ta jednostka chorobowa to paranoja
Moim zdaniem to jest fajne, że dostają pisarze z różnych krajów, takich, które normalnie nie są silnie reprezentowane w światowych nurtach. Czy poznałabym poezję jakiegoś-tam czylijskiego wierszoklety, gdyby nie dostał Nobla? Wątpię. I byłabym uboższa o poezję Nerudy. Podobnie z powieściami Jose Saramago, z Doris Lessing znałabym tylko
Pamiętnik przetrwania... I choć uważam, że niektóre Noble to pomyłki, to nie znaczy, że moje zdanie musi być decydujące, może ktoś gdzieś zaczytuje się teraz powieściami Coetze...