Polski > DyLEMaty
Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
Q:
Trailer nowego sezonu "Futuramy":
I drugi zwiastun drugiej części drugiej filmowej "Diuny" ;):
Q:
Wojtek Orliński wygląda na filmem "Oppenheimer" (niby nie SF, ale...) rozczarowanego:
https://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,30065846,orlinski-film-oppenheimer-rozczarowal-mnie-za-malo-o-fizyce.html#S.more_red-K.C-B.1-L.5.zw
Q:
Zack Snyder od superherosów pozazdrościł Lucasowi i kręci spejsoperę pt. "Rebel Moon" (na początek ma być dwuczęściowy film, potem - jeśli kasa się zgodzi - ciągi dalsze i ciągi dalsze...):
Q:
Finalny zwiastun w/w filmu "The Creator":
I zapowiedź 4 sezonu "For All Mankind":
Q:
Ridley'a Scotta wzięło po latach na (niecenzuralne) polemiki z krytyk(ant)ami "Bladego..." ;):
https://naekranie.pl/aktualnosci/ridley-scott-blade-runner-lowca-androidow-krytyka-glupiutki-powolny-1696977540
ps. Są najwidoczniej rzeczy, do których wraca się co jakiś czas, by sprawdzić czy są tak złe, jak się ostatnio zapamiętało. Wygląda na to, że dla mnie takim czymś jest film "Interstellar" po który ponownie sięgnąłem (zarywając nawet w tym celu kawałek nocy). Cóż, muszę wycofać się ze wcześniejszych słów, że jest to durne współczesne blockbusterzydło (bo z tej parafii są tylko scena ucieczki przed falą na pierwszej odwiedzonej planecie i karykaturalna postać doktora Manna na drugiej, oraz wiadome - początkowo dające się złożyć na karb emocjonalnego stanu bohaterki, ale potem fabularnie kluczowe - ględzenie o miłości), niemniej jest to durne blockbusterzydło, tylko jakby wyjęte z innej epoki.
Owszem, sceny kosmiczne (w tym te z prawie-realistyczną czarną dziurą) wypadają zadowalająco (może poza finalnym lataniem zdezelowanym statkiem) i w istocie w ich powolnym, bezdźwięcznym, celebrowaniu widać wpływ Kubricka, ale już staczanie się Ziemi w ostry kryzys żywnościowy (i idący za nim odwrót od technologii) ukazany jest dość naiwnie. Widać też, że był to scenariusz pisany dla Spielberga, bo wylewa się z niego ckliwa familijność i emocjonalność, na pograniczu mimowolnej parodii stylu Stevena S. (zawierająca w dodatku kalki z otwarcia "Misji na Marsa"), a sposób w jaki protagonista komunikuje się przez czas z własną córką (i z samym sobą) ma coś w sobie z uboższej wersji kontaktowania się Obcych z wybrańcami w "Bliskich spotkaniach..." (pamiętaj, widzu, Nieznane wejdzie ci do domu!), przy czym niezbyt wiadomo dlaczego potężni postludzie z przyszłości narzucili praszczurowi taką formę stworzenia czasowej pętli, choć mieli znacznie potężniejsze narzędzia komunikacji (w końcu budowali do woli wormhole i artefakty-tesserakty). Nad częścią wyprawową filmu unosi się natomiast - mimo pozorowania powagi - klimat radosno-awanturniczy w stylu - góra! - "Milczącej gwiazdy" (która jednak zdaje się być bardziej serio).
Niemniej "Interstellar" jakby zyskał w moich oczach, odrobinkę. Ot, na tyle, by uznać, że jest tylko infantylny, choć ładny wizualnie, nie - nieoglądalny.
Powtórzyłem też sobie guzik wart elaborat... "Contact", uchodzący za duchowego poprzednika "Interstellaru":
https://www.vulture.com/2014/11/contact-interstellar-matthew-mcconaughey.html
Mistrzowa i ziemkiewiczowa krytyka założeń książki, na której ten film bazuje jest powszechnie znana, tak jak i zastrzeżenia podnoszone względem programu SETI w jego klasycznej, radiowej, formie, dlatego oczywistości zostawię na boku, a skupię się na innych aspektach w/w produkcji. Zacznę od tego, że widać, iż jest to produkt lat '90, widać również, że Zemeckis zaczynał u boku Spielberga, bo funduje nam wątek ojcowsko-córczyny (ewidentnie stanowiący inspirację dla późniejszego, nolanowego, ale znacznie lepiej przeprowadzony, i ładnie pokazujący wpływ wczesnej, domowej, edukacji naukowej na późniejszy rozwój ściślackich talentów). Otwarcie - czytelnie "Powers of Ten" inspirowane - prezentuje limit pś w praktyce. Niezgorszy jest też - choć siłą rzeczy skrótowy - portret samego programu nasłuchowego, a także towarzyszącej robieniu nauki otoczki polityczno-społeczno-religijnej (o czym u nas pisał bodaj Hornet). Ale dyskutowanie o Bogu z kobietą w łóżku? Chyba tylko Amerykanie tak potrafią. Arecibo i Мир - łezka się w oku kręci. Kluczowy fabularnie Hadden (co to i odszyfruje i zasponsoruje)? Clarke przerobiony na miliardera (gdyby opatentował - byłyby...), ale jest w nim i dużo z Lema upopkulturowionego (vide Lheński). Miły akcent w każdym razie. Zakończenie? Sposób ukazania - teoretycznie centralnego - epizodu z Maszyną cokolwiek łagodzi powieściowy hurraoptymizm, czyniąc Kontakt bliższym tego z "Głosu Pana", bo nie niosącym nic poza mocniejszą nadzieją, że nie jesteśmy sami (przy czym utajnienie kluczowego dowodu wygląda na ukłon w kierunku obcologicznych teorii spiskowych). (Po drodze jeszcze protagonistka wchodzi w tryb Kelvina-według-Tarkowskiego z finału "Solaris" jego ;), ale szczęśliwie się z tego zaraz otrząsa.) Wreszcie... dostajemy - godną Templetona ;) - sugestię, że inteligentny teista i inteligentny ateista - czy raczej ateistka - znajdą wspólny grunt (i emocjonalny, i podobnych filozoficznych pytań). Oraz swoistą autodemaskację SETI (i wszelkich dotyczących Pozaziemców nadziei, choć te IRL występują częściej w hollywoodzkich filmidłach i wśród ufomaniaków, niż w świecie naukowym) jako quasi-religijną wiarę w Wielkiego Brata, który (życzliwie) spojrzy gdzieś z wysoka. Średni film, ale jeden z lepszych na poletku SF, mimo wszystko.
Nawigacja
[#] Następna strona
Idź do wersji pełnej