Nie chodzi mi o tę konkretną sprawę, ale (że tak górnolotnie) - o całą historię rozumianą jako badanie przeszłości i dostarczanie dowodów na zaszłości.
W takim układzie: pytam po co coś badać w naukach społecznych? Skoro w większości Wielkich Spraw, Ludzi mają one niczego nie zmienić?
Chociażby dotyczyły właśnie okoliczności za które te Zdarzenia, Ludzie są wynoszeni na piedestały przełomowości, symboliczności itd?
Wyjaśnię (za siebie, nie - świat cały). Po prostu chodzi o to, że ew. epizod agenturalny L.W. to było kilka lat, u zarania działalności publicznej, zanim kimkolwiek znaczącym został. Są przypadki ujawnionej agenturalności, które muszą całkowicie zmienić ocenę postaci (expl. Lesław Maleszka). Są i takie, które nie zmieniają nic, albo b. niewiele (expl. Piłsudski). Ten konkretny przypadek plasowałbym bliżej tego drugiego bieguna (nie w sensie przeprowadzania jakichś zrównań, czy przesądzania o czymkolwiek, tylko procentowej roli omawianego okresu w biografii).
Do tego dochodzi ten czynnik, że w wypadku Wałęsy - mam wrażenie - kluczowa dla oceniania jego dalszej przeszłości staje się, dla większości wypowiadających się na ten temat, przeszłość bliższa (konkretnie polityka jaką prowadził po roku '89 i około roku '80). Dlatego sądzę, że dla zwolenników L.W. każdy dowód jego e.w. młodzieńczych win będzie średnio istotny. Dla przeciwników - żaden brak dostatecznych dowodów winy nie stanie się dowodem niewinności. Nie twierdzę, że to chwalę, twierdzę, że jest o pewien fakt społeczny, a przed faktami nie ma co uciekać.
Co jednak nie znaczy przecież, że uznaję sprawę za całkiem nieistotną - skoro wzywam do twardego uporządkowania tego, co ustalić się da.