18
« Ostatnia wiadomość wysłana przez Cetarian dnia Maja 27, 2024, 09:26:25 pm »
@akond
„Wyniki kanadyjskiego eksperymentu są Wam oczywiście znane? I świeża korekta kursu?”
W artykule zabrakło kluczowej informacji: „Czy Kanadyjczycy wychodzą z domów, żeby sobie zaaplikować narkotyki na ławce w parku (albo na chodniku), czy też oni (tzn. ci, co biorą na ławkach) mieszkają na tych ławkach, albo gdzieś w pobliżu, w namiotach, czy kartonach?”
Może się mylę, ale przypuszczam, że chodzi raczej o sytuacje tego drugiego rodzaju.
„samą legalizację, podobnie jak Wy, uważam generalnie za słuszną.
(Aczkolwiek argumentację Cetariana nie w pełni podzielam).”
Czy mógłbyś napisać, jakich moich argumentów nie podzielasz?
Może uda mi się jakoś rozbudować i wzmocnić swoje tezy, ale muszę wiedzieć, o które chodzi.
*
@hoko
Co rozumiesz przez „podsuwanie”?
Zakładałem, że jest rzeczą oczywistą, że narkotyki nie byłyby reklamowane.
Punkty sprzedaży nazwałem „dyspensariami”, żeby je odróżnić od zwykłych sklepów i od aptek, ale powiedzmy, że to będą po prostu sklepy. Sklepy sieci państwowej, albo ściśle kontrolowanej przez państwo i non-profit.
Narkotyki byłyby oczywiście dostępne bez recepty, ale (oprócz płacenia tylko kartą debetową), każdy miałby swoje konto w systemie i mógłby nabywać tylko tyle narkotyków, ile potrzeba na własny użytek. Dawki określałaby komisja lekarska. Duże dawki. Jeśli ktoś chce się zaćpać na śmierć, to ma do tego prawo, tak jak dziś może się zapić na śmierć.
Natomiast w ramach „niepodsuwania” czy „antypodsuwania” można by wprowadzić zasadę, że, jeśli ktoś kupuje duże dawki, to kierujemy go psychoterapię. Musi na nią chodzić, powiedzmy, raz w tygodniu, jeśli chce dalej kupować narkotyki.
Terapię sfinansujemy oczywiście z zysków ze sprzedaży narkotyków i z oszczędności na „war on drugs”.
Można by też, a nawet należało, prowadzić w szkołach działalność informacyjno-ostrzegawczą, wskazując na rzeczywiste ryzyka i na to, że są stopniowalne.