Autor Wątek: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia  (Przeczytany 1364723 razy)

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6897
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1935 dnia: Lipca 25, 2012, 03:26:17 pm »
Cytuj
Młyn i krzyż (bo to film polski) - ma nawet śląski akcent
A już chciałem zbyć, bo słabofilmowy jestem.
Ale jak Majewski, to chętnie.
Kontynuuje filmowanie obrazów?
 Bo "Ogród rozkoszy ziemskich" bardzo podobał się mi.
Przeczytałam: Ogród i zapaliła się mi lampka...zaszumiało, zawyło i ale to już było:
http://forum.lem.pl/index.php?topic=69.1830
Nawet co do trzykropki... :o Pora na restart ( dla jasności: piszę o się;) ).
Można tak powiedzieć - że Majewski kontynuuje swoją malarską podróż:) Ale inaczej.

Byłem na tym w kinie. Chciecie coś hardcorowszego, zobaczcie "Krew Poety".
Krew poety to chyba coś na wzór Psa andaluzyjskiego? tak się mi kojarzy ten C. Widziałam jeno Psa i mam dosyć;) Znaczy nie Bunuela, ale takiego ocznego sur...a właściwie real...

To prawda, że sporo akcentów z południa:) W tym Młynie.
Dla mnie Młyn i krzyż jest znaczony chorobami dziecięcia:
- kiedy kręcili sceny w Katowicach, miałam możliwość zobaczyć przy pracy Hauera, Yorka i Rampling - zachorował,
- w marcu była premiera...w Kosmosie w Katowicach - miałam zaproszenie - zachorował.
I tak to...miej tu dzieci;)...w końcu zobaczyłam ten film w domu. I słuchawki się przydały - bo te dźwięki skrzypiące, trzeszczące itd.:)
Ale z Majewskim miałam okazję się spotkać parę miesięcy później - na weselu Jednej Ślonskiej Dziouchy - był świeżo po wszystkich festiwalach - piszę o tym, bo miał powody do dumy ( kilkanaście dni wcześniej dostał też nagrodę w Gdyni), a w opozycji do Młodych Operatorów, których Nie Wymienię z Nazwiska - bardzo skromny i zdziwiony, że ktoś zna jego filmy, a jeśli już zna, to że się mogą podobać :) Symptomatyczne.
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

liv

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6612
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1936 dnia: Lipca 25, 2012, 03:52:23 pm »
Cytuj
zaszumiało, zawyło i ale to już było:
O ...just!
Racja. Sam sobie tym razem założyłem pętelkę.
Ta rdza, pamięć zżera.
Obecnie demokracja ma się dobrze – mniej więcej tak, jak republika rzymska w czasach Oktawiana

Terminus

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 770
  • AST-Pm-105/044 Uniwersalny Naprawczy
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1937 dnia: Lipca 25, 2012, 04:03:32 pm »
- w marcu była premiera...w Kosmosie w Katowicach - miałam zaproszenie - zachorował.
A no widzisz. Toś mnie prawie spotkała, bo byłem właśnie w Kosmosie na tej premierze. (Choć mieszkałem wtedy w Tarnowskich Górach, ale warto było przyjechać z takiej okazji...). Teraz, to już byłoby trudniej:)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16101
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1938 dnia: Sierpnia 06, 2012, 07:12:01 pm »
Obejrzałem w koncu "Melancholię". Powoli, smakując, zatrzymując...

Notatki sobie zrobiłem jak z "Podróży..." (przepraszam za skrótowo-knajacki język i celowe trywializacje nieraz muskające ledwo prawdę ekranu b. powierzchniowo, konwencja taka mnie dopadła).

Ten Bruegel zsolarisowy zaraz na początku, ola ma chyba rację, że celowe. "M." i "Solaris" to niegłupi trop, bo na tle wymiaru kosmicznego banalne wybory człecze. Banalne, ale na ich dokonywanie jesteśmy skazani (o ile to my ich dokonujemy, bo WW ni ma ;) ).
Potem te obrazki - narzekałaś ola, na kicz... Może i kicz, ale po różnych męczonych ostatnio na startek.pl szlag-ierach jest mi zbawieniem, bo nic tam nie lata, nie szczela i morderców własnych matek (jak w - za przeproszeniem - "X-Men: Pierwsza klasa") nie tuli.
Te planety jak z "Odysei..." ino w poziomie, nie w pionie... Chyba kolejne celowe, mam wrażenie, że to żart - "Odyseja..." położona.
Te stop motiony - czy to Majewski? ;)
Ten koń (z nóg) zwalony aluzja jaka frońdowska? ;)
Te łuki elektryczne znów to chyba napęd nadświetlny dla NEXA (te portki ew. portyki... znaczy portale magnetyczne).
Te planety, nieno one sie calować bedom ;D.
Taka czołówka to je dobry sposób, by miłośnik popu się wkurzył, że nic nie lata i nie szczela i wyszedł.
Potem fabula - pczątek luksusy iście dyn(i)astyczne ślubne, ale ten rzut okiem kamery na zegarek pana młodego chyba celowy, że zegar im tyka.
Potem ten chyba turpizm reklamy Justine, to już nie luksusowy kicz zupełnie.
Zasadniczo filmu cześć pierwsza to rzecz o kobiecie, którą jakby sztuczność konwencji społecznych dopadła. Widać, że nie kocha tego Michaela (facet tak idealny, że aż automat przypomina), że biznesu ma dosyć, że Tima (czy jakmutam) bzykła na zasadzie zrobienia głupoty, że stabilizacja ją męczy wszelaka i gra pozorów zwłaszcza, że rzucienie tego wszystkiego w cholerę - metaforycznie - oddaliło widmo śmierci (gwiazda znikła).
Skoro obrazek B. był w "Solaris" gdzie o miłości i Kontakcie, ona zamykając ten obrazek jakby odrzuca/neguje jedno i drugie.
I ta konna jazda - wolności symbol widomy, a, że wspólna to jakby i więzi sióstr.
Rodzice znamienni - ojciec kabotyn, matka neurotyczko-buntowniczka, żyjący własnym życiem, mający gdzieś córki.
Claire usiłująca budować tu pozory na siłę, acz sama mniej o nie dbająca na pozór (bo Justine taka lalka, a ona nie). Z drugiej ten jej chłop i gwiazdy zna, i bogaty, jakby sensowniejszy choć sukami rzucał i ile wydał liczył, ale potem widać, że usiłuje dbać o tą Justine.
Prawie każdy tam albo płytki się wydaje, albo zagubiony, albo to-i-to (Tim).
Część druga.
Oho: Claire i John też mają swoją strasznomieszczańską duchotę w związku, ale przynajmniej widać dobre chęci, a Justine całkiem się rozkleiła, wygląda - okazuje się - że zawsze była nieco życiowo niedołężna (co już wynikało trochę z dialogu przed przejażdżką), a ten ślub to byla próba wpasowania się w konwencje.
Planeta już jest.
Naukowcy uspokajają. Podkreślone piękno zjawiska (Ballard się kłania z zagład urodą).
To małżeństwo na dystans - Bergman?
Justine zmienny typ, to załamana, to odżywa, Claire zrównoważona bardziej i chyba introwertyczna, a mąż jej nie tak spokojny jak oficjalnie gada.
Ech... Justine na furiatkę wygląda, życzyłem jej by z tego konia tłuczonego spadła, egoistyczna taka w tym wszystkim.
Dzieciak tymczasem ("po mnie, panie, po mnie" domyślnie puszy się John) planetami podekscytowan.
Obie siostry w Melanchoię patrzą, ino C. widzi J., a ta jej nie - symboliczne.
Justine se robiła dobrze w obliczu zagłady czyco? (Znów Ballard z "Crashem".)
Mały je gienij... i ta fascynacja Wszechświatem co zabija...
Nono, odpowiedzi szukaj w Guglotece.
Światło im zgasło.
Claire truć chciała ("Ostatni brzeg"?).
Kamerdynera też strach wziął.
Justine - kto by pomyślał - jasnowidz.
Jasnowidzenie i katastrofizm... hmm... sugestia, że są siły wyższe, a gdzieś mają, czy, że ich nie ma? W ich wersji dziejów nikt nie zdąży zbadać tego jasno.
Atak na Naukę, i że kłamie - nieladnie, po emmerichowemu.
Ci dwoje jednak się kochają? W obliczu zagłady nie miejsce na bergmanizmy ;).
Margines błędu. Taa.
Ziemia zła wg Justine (że się myślą cofnę).
Atmosfery im podebrało - SF, a myślałem, że ino nerwy ;).
Się oddala.
Justine i mały przespali.
Justine się przyznała do swej nieznośnej lekkości;).
Planeta zawraca.
John zniknięty, Claire z pigułkami.
Konie spokojne... John się zabił? Tak ścichapęk? Egoista ;). (Czy to koń go? Ten wypuszczony?)
Dokąd ta Claire chce zwiać i po co?
Grad jakby? (Na golfowym polu - po coś zostało wspomniane.)
Claire zostawiła Justine samą raz pierwszoostatni.
Teraz Claire wraca.
Dzieciaka odłożyla i same zostały.
Znamienne że chłop odpadł w przedbiegach? Jak w "Tehanu"?
Symfonia, wino, świece... co znaczy "odejść właściwie"? Trupa mężowego w smooking ubiorą i też posadzą?
Dzieciak zoczył kunia.
I boi się.
Czym się patyki Justine różnią od wina Claire?
Teraz to Justine za opiekunkę.
No i dupło - trochę nierealistycznie, bo bez emmerichowych efektów ;).

Nihilistyczne strasznie - że w obliczu zagłady nihilizm popłaca, ale SF jest to nie mniej niż Ballard w sumie - też zagłada nieunikniona.
Twarzy dużo zbliżeń jak u Tarkowskiego i rozłożone postawy, w "Solaris" na trzy osoby, tu na dwie - reszta kukły, John nawet. Sieriozna introwertyczka przywiązana jednak do konwencji i niepoważna zbuntowana ekstrawertyczka z atakami skuteczności (czy biznesowej czy finalnej). Ale nie odczułem smutku po bohaterach, raczej im się przyglądalem klinicznie, chłodno (cynicznie nawet, jak widać). Może przez to, że wiedziałem co nadciąga?
Lepszy taki film katastroficzny od megarozwałek. W sumie odpowiednik Nowej Fali SF w kinie.

Naszły mnie jeszcze dwie luźne refleksje:
1. ciekawie by było polączyć taki kameralizm z holiłudzkimi efektami na końcu (choć by to mogło moc filmu osłabić),
2. podobnie duszny dramat by mi się marzył, ale na kosmonautów rozpisany na skazanym na zagładę statku; hi tech realizm odysejny, ale akcent identycznie na postawy.

- jest filmowa rozmowa z Tarkowskim. Poprzez obraz Bruegla Myśliwi na śniegu. Tarkowski używał tego obrazu w Solaris i Zwierciadle ) - uderzające. Myślę, że to zamierzone, zwłaszcza, że swój poprzedni film - Antychryst - von Trier dedykował Tarkowskiemu

Z tym "Jancykrystem" to mi wygląda na grubszą kpinę T. z T. ;)

nie jest to S.F.w całym slowa tego znaczenia napewno.Wątek katastrofy jest tylko pretekstem do obserwacji, nas ludzi.

Przy czym element SF jedno tu zmienia: zwykle ma się w otoczeniu zagładę jedną, lub przeżywa własną, tu jest to jednak totalne. w tym sensie czynnik SF wprowadza coś b. istotnego fabularnie - absolutny brak nadziei.

Można rzecz owszem traktować jak metaforę (to jest ten poziom kina gdzie interpretacja wręcz musi być więcej niż jedna), ale wtedy wnioski z niej będą fałszywe, bo amputowana zostanie wszelka nadzieja i wszelki sens działań ponadjednostkowych (komunista Martin wiecznie żywy ;)), dlatego wolę rzecz jednak czytać jako fantastykę naukową prezentującą pewien skrajnie pesymistyczny scenariusz.
Chociaż - muszę doedytować - czy jednak totalny nihilizm? Więź rodzinna, trzymanie się za ręce, Justine pod koniec odpowiedzialność za rodzinę przejmująca, może jednak co von Trier uznał za coś warte, nawet w obliczu zagłady...

("Młyn..." też obejrzałem zresztą, kilka razy, bo obrazki mi zasmakowały, o nim napiszę potem.)

ps. bajdełej, z beczki zupełnie innej - wyśledziłem początki kariery Cameona Jamesa: zaczynał jako najemny spec od F/X pracujący dla Cormana Rogera. Złośliwi mówią, że jego efekty były jedyną dobrą stroną tych bieda-produkcji. Byłe to horror SF "Galaxy of Terror" (o pozaziemskiej zabawce - sic! - do testowania strachu i "Battle Beyond the Stars" - SF rimejk "Siedmiu wspaniałych", kurioza na piestrakową miarę, a scenariuszowo durniejsze...
« Ostatnia zmiana: Sierpnia 06, 2012, 07:33:01 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

liv

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6612
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1939 dnia: Sierpnia 06, 2012, 08:01:26 pm »
Obejrzałem w koncu "Melancholię". Powoli, smakując, zatrzymując...

Notatki sobie zrobiłem jak z "Podróży..." (przepraszam za skrótowo-knajacki język i celowe trywializacje nieraz muskające ledwo prawdę ekranu b. powierzchniowo, konwencja taka mnie dopadła).

Ten Bruegel zsolarisowy zaraz na początku, ola ma chyba rację, że celowe. "M." i "Solaris" to niegłupi trop, bo na tle wymiaru kosmicznego banalne wybory człecze. Banalne, ale na ich dokonywanie jesteśmy skazani (o ile to my ich dokonujemy, bo WW ni ma ;) ).
Potem te obrazki - narzekałaś ola, na kicz... Może i kicz, ale po różnych męczonych ostatnio na startek.pl szlag-ierach jest mi zbawieniem, bo nic tam nie lata, nie szczela i morderców własnych matek (jak w - za przeproszeniem - "X-Men: Pierwsza klasa") nie tuli.
Te planety jak z "Odysei..." ino w poziomie, nie w pionie... Chyba kolejne celowe, mam wrażenie, że to żart - "Odyseja..." położona.
Te stop motiony - czy to Majewski? ;)
Ten koń (z nóg) zwalony aluzja jaka frońdowska? ;)
Te łuki elektryczne znów to chyba napęd nadświetlny dla NEXA (te portki ew. portyki... znaczy portale magnetyczne).
Te planety, nieno one sie calować bedom ;D.
Taka czołówka to je dobry sposób, by miłośnik popu się wkurzył, że nic nie lata i nie szczela i wyszedł.
Potem fabula - pczątek luksusy iście dyn(i)astyczne ślubne, ale ten rzut okiem kamery na zegarek pana młodego chyba celowy, że zegar im tyka.
Potem ten chyba turpizm reklamy Justine, to już nie luksusowy kicz zupełnie.
Zasadniczo filmu cześć pierwsza to rzecz o kobiecie, którą jakby sztuczność konwencji społecznych dopadła. Widać, że nie kocha tego Michaela (facet tak idealny, że aż automat przypomina), że biznesu ma dosyć, że Tima (czy jakmutam) bzykła na zasadzie zrobienia głupoty, że stabilizacja ją męczy wszelaka i gra pozorów zwłaszcza, że rzucienie tego wszystkiego w cholerę - metaforycznie - oddaliło widmo śmierci (gwiazda znikła).
Skoro obrazek B. był w "Solaris" gdzie o miłości i Kontakcie, ona zamykając ten obrazek jakby odrzuca/neguje jedno i drugie.
I ta konna jazda - wolności symbol widomy, a, że wspólna to jakby i więzi sióstr.
Rodzice znamienni - ojciec kabotyn, matka neurotyczko-buntowniczka, żyjący własnym życiem, mający gdzieś córki.
Claire usiłująca budować tu pozory na siłę, acz sama mniej o nie dbająca na pozór (bo Justine taka lalka, a ona nie). Z drugiej ten jej chłop i gwiazdy zna, i bogaty, jakby sensowniejszy choć sukami rzucał i ile wydał liczył, ale potem widać, że usiłuje dbać o tą Justine.
Prawie każdy tam albo płytki się wydaje, albo zagubiony, albo to-i-to (Tim).
Część druga.
Oho: Claire i John też mają swoją strasznomieszczańską duchotę w związku, ale przynajmniej widać dobre chęci, a Justine całkiem się rozkleiła, wygląda - okazuje się - że zawsze była nieco życiowo niedołężna (co już wynikało trochę z dialogu przed przejażdżką), a ten ślub to byla próba wpasowania się w konwencje.
Planeta już jest.
Naukowcy uspokajają. Podkreślone piękno zjawiska (Ballard się kłania z zagład urodą).
To małżeństwo na dystans - Bergman?
Justine zmienny typ, to załamana, to odżywa, Claire zrównoważona bardziej i chyba introwertyczna, a mąż jej nie tak spokojny jak oficjalnie gada.
Ech... Justine na furiatkę wygląda, życzyłem jej by z tego konia tłuczonego spadła, egoistyczna taka w tym wszystkim.
Dzieciak tymczasem ("po mnie, panie, po mnie" domyślnie puszy się John) planetami podekscytowan.
Obie siostry w Melanchoię patrzą, ino C. widzi J., a ta jej nie - symboliczne.
Justine se robiła dobrze w obliczu zagłady czyco? (Znów Ballard z "Crashem".)
Mały je gienij... i ta fascynacja Wszechświatem co zabija...
Nono, odpowiedzi szukaj w Guglotece.
Światło im zgasło.
Claire truć chciała ("Ostatni brzeg"?).
Kamerdynera też strach wziął.
Justine - kto by pomyślał - jasnowidz.
Jasnowidzenie i katastrofizm... hmm... sugestia, że są siły wyższe, a gdzieś mają, czy, że ich nie ma? W ich wersji dziejów nikt nie zdąży zbadać tego jasno.
Atak na Naukę, i że kłamie - nieladnie, po emmerichowemu.
Ci dwoje jednak się kochają? W obliczu zagłady nie miejsce na bergmanizmy ;).
Margines błędu. Taa.
Ziemia zła wg Justine (że się myślą cofnę).
Atmosfery im podebrało - SF, a myślałem, że ino nerwy ;).
Się oddala.
Justine i mały przespali.
Justine się przyznała do swej nieznośnej lekkości;).
Planeta zawraca.
John zniknięty, Claire z pigułkami.
Konie spokojne... John się zabił? Tak ścichapęk? Egoista ;). (Czy to koń go? Ten wypuszczony?)
Dokąd ta Claire chce zwiać i po co?
Grad jakby? (Na golfowym polu - po coś zostało wspomniane.)
Claire zostawiła Justine samą raz pierwszoostatni.
Teraz Claire wraca.
Dzieciaka odłożyla i same zostały.
Znamienne że chłop odpadł w przedbiegach? Jak w "Tehanu"?
Symfonia, wino, świece... co znaczy "odejść właściwie"? Trupa mężowego w smooking ubiorą i też posadzą?
Dzieciak zoczył kunia.
I boi się.
Czym się patyki Justine różnią od wina Claire?
Teraz to Justine za opiekunkę.
No i dupło - trochę nierealistycznie, bo bez emmerichowych efektów ;).

Nihilistyczne strasznie - że w obliczu zagłady nihilizm popłaca, ale SF jest to nie mniej niż Ballard w sumie - też zagłada nieunikniona.
Twarzy dużo zbliżeń jak u Tarkowskiego i rozłożone postawy, w "Solaris" na trzy osoby, tu na dwie - reszta kukły, John nawet. Sieriozna introwertyczka przywiązana jednak do konwencji i niepoważna zbuntowana ekstrawertyczka z atakami skuteczności (czy biznesowej czy finalnej). Ale nie odczułem smutku po bohaterach, raczej im się przyglądalem klinicznie, chłodno (cynicznie nawet, jak widać). Może przez to, że wiedziałem co nadciąga?
Lepszy taki film katastroficzny od megarozwałek. W sumie odpowiednik Nowej Fali SF w kinie.

Naszły mnie jeszcze dwie luźne refleksje:
1. ciekawie by było polączyć taki kameralizm z holiłudzkimi efektami na końcu (choć by to mogło moc filmu osłabić),
2. podobnie duszny dramat by mi się marzył, ale na kosmonautów rozpisany na skazanym na zagładę statku; hi tech realizm odysejny, ale akcent identycznie na postawy.

- jest filmowa rozmowa z Tarkowskim. Poprzez obraz Bruegla Myśliwi na śniegu. Tarkowski używał tego obrazu w Solaris i Zwierciadle ) - uderzające. Myślę, że to zamierzone, zwłaszcza, że swój poprzedni film - Antychryst - von Trier dedykował Tarkowskiemu

Z tym "Jancykrystem" to mi wygląda na grubszą kpinę T. z T. ;)

nie jest to S.F.w całym slowa tego znaczenia napewno.Wątek katastrofy jest tylko pretekstem do obserwacji, nas ludzi.

Przy czym element SF jedno tu zmienia: zwykle ma się w otoczeniu zagładę jedną, lub przeżywa własną, tu jest to jednak totalne. w tym sensie czynnik SF wprowadza coś b. istotnego fabularnie - absolutny brak nadziei.

Można rzecz owszem traktować jak metaforę (to jest ten poziom kina gdzie interpretacja wręcz musi być więcej niż jedna), ale wtedy wnioski z niej będą fałszywe, bo amputowana zostanie wszelka nadzieja i wszelki sens działań ponadjednostkowych (komunista Martin wiecznie żywy ;)), dlatego wolę rzecz jednak czytać jako fantastykę naukową prezentującą pewien skrajnie pesymistyczny scenariusz.
Chociaż - muszę doedytować - czy jednak totalny nihilizm? Więź rodzinna, trzymanie się za ręce, Justine pod koniec odpowiedzialność za rodzinę przejmująca, może jednak co von Trier uznał za coś warte, nawet w obliczu zagłady...

("Młyn..." też obejrzałem zresztą, kilka razy, bo obrazki mi zasmakowały, o nim napiszę potem.)

ps. bajdełej, z beczki zupełnie innej - wyśledziłem początki kariery Cameona Jamesa: zaczynał jako najemny spec od F/X pracujący dla Cormana Rogera. Złośliwi mówią, że jego efekty były jedyną dobrą stroną tych bieda-produkcji. Byłe to horror SF "Galaxy of Terror" (o pozaziemskiej zabawce - sic! - do testowania strachu i "Battle Beyond the Stars" - SF rimejk "Siedmiu wspaniałych", kurioza na piestrakową miarę, a scenariuszowo durniejsze...
Teraz toś dopiero mnie zachęcił. Choć filmów unikam.
A potem zrobię Ci psychoanalizę doodcytatniczą. ;)
« Ostatnia zmiana: Sierpnia 06, 2012, 08:48:39 pm wysłana przez liv »
Obecnie demokracja ma się dobrze – mniej więcej tak, jak republika rzymska w czasach Oktawiana

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6897
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1940 dnia: Sierpnia 06, 2012, 11:50:13 pm »
Taka czołówka to je dobry sposób, by miłośnik popu się wkurzył, że nic nie lata i nie szczela i wyszedł.
Potem fabula - pczątek luksusy iście dyn(i)astyczne ślubne, ale ten rzut okiem kamery na zegarek pana młodego chyba celowy, że zegar im tyka.
No...ale się zawziąłeś i wytrzymałeś  :-X  ;)
Jeśli zniesiesz jeszcze jeden ludzki film (tym razem bez fantastycznej, zmyłkowej wymówki;)) - to zobacz Festen Vinterberga - to jest taka zrzynka i nawiązanie - jak pisałam: panowie urzędowali w jednej Dogmie 95:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Dogma_95
To na pewno nie Dynastia - chociaż też na D i o zamożnej rodzinie;) Fabuła zapodana na filmwełbie brzmi schematycznie, ale tam są znacznie większe napięcia, więcej o zakłamaniu, uwikłaniu w rodzinę itd.
http://www.filmweb.pl/film/Festen-1998-653

Cytuj
Naukowcy uspokajają. Podkreślone piękno zjawiska (Ballard się kłania z zagład urodą).
Cytuj
Konie spokojne... John się zabił? Tak ścichapęk? Egoista ;). (Czy to koń go? Ten wypuszczony?)
Naukowcy tak (się) uspokajają, że w obliczu klęski (błędne obliczenia, założenia), wg mnie, podbierają tabletki z żoninej szufladki zamkniętej na kluczyk. Całkowite wyciszenie. Tuż przed stajnią - Claire wstrząsa pustym opakowaniem i zaczyna szukać Johna. Przyznanie do klęski? Że zawiódł - w jego mniemaniu? Wszystkie jego "ideały" okazały się puste wobec zagrożenia, nic nie warte?

Cytuj
Twarzy dużo zbliżeń jak u Tarkowskiego
Hm...mnie się to kojarzy raczej z Bergmanem - Persona np. - tym stoi:)

Cytuj
Lepszy taki film katastroficzny od megarozwałek
1. ciekawie by było polączyć taki kameralizm z holiłudzkimi efektami na końcu
Czyli jednak...ten brak gniecie? Dobradobra...żartowałam...trochę;))

Cytuj
Z tym "Jancykrystem" to mi wygląda na grubszą kpinę T. z T. ;)
Zazwyczaj sprowadza się ten film do paru scen pornograficznych. Jeśli sugerujesz się opiniami widzów i recenzjami z netu - to tak - tak piszą.
Długo zwlekałam, żeby go zobaczyć - nie składało się jakoś. Nie jest to mój ulubiony film - ani w ogóle, ani Triera. Niemniej - nie jest od rzeczy. Ja się tylko zastanawiałam...czy aby mówić o rzeczach, których dotknął tym filmem, trzeba uciec się do takiej estetyki? Czy taki sposób nie jest zbędny. Zobacz Anty...i możemy pogadać;) Sam von Trier mówi o tym tak:
Dlaczego zadedykował pan film Tarkowskiemu? Wiele osób oburzyło się na tę dedykację.

To jeden z najważniejszych filmowców w moim życiu. Szczególnie „Zwierciadło”, które rozgrywa się przede wszystkim w lesie – tak jak mój „Antychryst”. Zadedykowałem więc go Tarkowskiemu, by nie zostać posądzonym o podkradanie pomysłów z jego obrazu. Nigdy nie udało mi się spotkać z Tarkowskim osobiście, ale wiem, że widział mój pierwszy film i stuprocentowo go nie znosił. Wkrótce potem zmarł. Mam nadzieję, że nie przez mój film. Tak to bywa z idolami z poprzedniego pokolenia. Pogodziłem się z myślą, że gdyby zobaczył inne moje filmy, też by ich nie lubił, a na pewno nie polubiłby „Antychrysta”.


http://film.dziennik.pl/artykuly/90161,von-trier-antychryst-zrodzil-sie-z-depresji.html

Zwierciadło - zwierciadłem, ale Ofiarowanie to punkt odniesienia - dla mnie.

Cytuj
Przy czym element SF jedno tu zmienia: zwykle ma się w otoczeniu zagładę jedną, lub przeżywa własną, tu jest to jednak totalne. w tym sensie czynnik SF wprowadza coś b. istotnego fabularnie - absolutny brak nadziei.

Niby tak. Ale z drugiej strony Q, co zmienia ten totalny wymiar? Dla mnie ten film jest introwertyczny, skupiony na jednej rodzinie - nie ma masowej paniki ( Tarkowski i Ofiarowanie - zobacz - porównaj np. - scena: schody, ludzie, papier, wiatr). Jeśli cała rodzina cierpiałaby na śmiertelną chorobę (zwaną życiem - jak nie przymierzając Claire;)) , to dla nich też jest absolutny brak nadziei. Załamanie całego ich świata. Owszem, tutaj dodatkowo ponosi klęskę cywilizacja ( bagatela;) ), której zadufanie we własną moc poniosło śmiertelny uszczerbek. Ale dla pojedynczej osoby? Ta skala czy coś zmienia? Lepiej, bo inni też mają gorzej?:)
Czytałam ostatnio, przerywnikowo kilkanaście opowiadań Bradbury'ego - jedno z nich dotyczyło właśnie takiej totalnej zagłady. Opisał jedną rodzinę - jak zwykle: wykonali swoje codzienne obowiązki i położyli się spać. Też nie było masowej paniki. To specjalizacja emmerichów i bajów;) To, co się zdarzyło w tej rodzinie, mogło zostać wywołane zupełnie innym zdarzeniem i np. śmiertelną chorobą.
Ten absolutny brak nadziei - jest wymierzony w widza i tenże nie potrzebuje widzieć za oknem zbliżającej się obcej planety, by to zrozumieć:)
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16101
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1941 dnia: Sierpnia 07, 2012, 01:14:19 am »
Teraz toś dopiero mnie zachęcił. Choć filmów unikam.

Żebyś mnie tylko nie przeklinał, bo film jest uczciwie średni. Średni w klasie wyższej niż te wszystkie "Iron Many", ale średni, że powtórzę.

Tarkowski trzymal mnie "Stalkerem" z tydzień (a potem były powtorki), Lucas "THX'em..." 2 dni, "Melancholii" może na parę godzin refleksji starczyło.

Co jednak nie znaczy też, że jest to film zły, zwłaszcza na tle tego, co dziś kręcą.

(Swoją drogą trochę mi głupio - wziąłem się za Majewskiego po polecankach NEXa, Ty bierzesz się za Triera po moich, a oba filmy pierwsza ola ładnie analizowała...)

No...ale się zawziąłeś i wytrzymałeś  :-X  ;)

A jaki tam ze mnie milośnik popu. Ja tylko takie pozory tworzę ;D.

To na pewno nie Dynastia - chociaż też na D i o zamożnej rodzinie;) Fabuła zapodana na filmwełbie brzmi schematycznie, ale tam są znacznie większe napięcia, więcej o zakłamaniu, uwikłaniu w rodzinę itd.

No Visconti też zwykle bogaczy pokazywał, ale "Dynastia" to nie była :P. A serio, to strasznie mnie ten weselny początek odrzucił luksusami pokazowymi, ale potem zrozumiałem, że właśnie miał tym odrzucać. Samą Justine w końcu zemdliło.

I tu chyba dochodzimy do różnicy między winem, a patykami - tu forma, tam treść.

Naukowcy tak (się) uspokajają, że w obliczu klęski (błędne obliczenia, założenia), wg mnie, podbierają tabletki z żoninej szufladki zamkniętej na kluczyk. Całkowite wyciszenie. Tuż przed stajnią - Claire wstrząsa pustym opakowaniem i zaczyna szukać Johna. Przyznanie do klęski? Że zawiódł - w jego mniemaniu? Wszystkie jego "ideały" okazały się puste wobec zagrożenia, nic nie warte?

Nieno, ja się zgadzam, że ten John to taki bardziej Czwartek przy lepszym poznaniu, ale przy demaskacji różnych ludzkch tworów wobec Nauki byłbym jednak bardziej łaskawy. Może wobec Melancholii za słaba, ale ogólnie jednak nie bezsilna.

Zadedykowałem więc go Tarkowskiemu, by nie zostać posądzonym o podkradanie pomysłów z jego obrazu.

Mówiłem - żartowniś.

Niby tak. Ale z drugiej strony Q, co zmienia ten totalny wymiar? Dla mnie ten film jest introwertyczny, skupiony na jednej rodzinie - nie ma masowej paniki ( Tarkowski i Ofiarowanie - zobacz - porównaj np. - scena: schody, ludzie, papier, wiatr). Jeśli cała rodzina cierpiałaby na śmiertelną chorobę (zwaną życiem - jak nie przymierzając Claire;)) , to dla nich też jest absolutny brak nadziei. Załamanie całego ich świata. Owszem, tutaj dodatkowo ponosi klęskę cywilizacja ( bagatela;) ), której zadufanie we własną moc poniosło śmiertelny uszczerbek. Ale dla pojedynczej osoby? Ta skala czy coś zmienia? Lepiej, bo inni też mają gorzej?:)
Czytałam ostatnio, przerywnikowo kilkanaście opowiadań Bradbury'ego - jedno z nich dotyczyło właśnie takiej totalnej zagłady. Opisał jedną rodzinę - jak zwykle: wykonali swoje codzienne obowiązki i położyli się spać. Też nie było masowej paniki. To specjalizacja emmerichów i bajów;) To, co się zdarzyło w tej rodzinie, mogło zostać wywołane zupełnie innym zdarzeniem i np. śmiertelną chorobą.
Ten absolutny brak nadziei - jest wymierzony w widza i tenże nie potrzebuje widzieć za oknem zbliżającej się obcej planety, by to zrozumieć:)

Dla mnie jednak sporo: czym innym jest zagłada wszystkiego (jasnowidzenie Justine pojawia się po to by brak nadziei był pełny - brak we Wszechświecie Obcych, którym lepiej poszło), a przecież cała cywilizacja polega wlaśnie na kontentropijnych nadziejach i działaniach. Bohaterowie "Melancholii" nie mają szans na cokolwiek, mogą tylko wybrać sposób oczekiwania na śmierć, my niby też, ale możemy po sobie zostawić coś z czego może kiedyś - od biedy - wyrosnąć Sfera Dysona, napęd Warp czy inny Bóg tiplerowski. Niby mała różnica, ale jednak, nie przechodźmy więc na pozycje Sekuły.
(To jest właśnie to za co Lem Ballarda krytykował.)

Nie kupiłem trierowego nihilizmu, ja nawet widzę sens urządzania wesel jeśli nie są formą czystą, beztreściwą ;). Nawet gdyby nadzieje Dysona i reszty bandy zawiodły, nawet gdyby nie tylko śmierci indywidualne miały nastać, ale i śmierć całej ziemskiej cywilizacji czy calego kosmicznego Rozumu (ile by go nie było), to nawet jeśli możemy tylko pokazać fucka entropii przez 5 sekund, to tyle nasze ;). (Zresztą to ostatnie chyba i Trier przyznał widząc sens wznoszenia tej kruchej puchatkowej chatki.)
« Ostatnia zmiana: Sierpnia 07, 2012, 01:22:52 am wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6897
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1942 dnia: Sierpnia 07, 2012, 12:21:31 pm »
Cytuj
Obejrzałem w koncu "Melancholię". Powoli, smakując, zatrzymując...
Cytuj
Żebyś mnie tylko nie przeklinał, bo film jest uczciwie średni. Średni w klasie wyższej niż te wszystkie "Iron Many", ale średni, że powtórzę.
Egh...Iron...to cóżeś się tą średnizną tak smakował?;)
A sam film - rzeczywiście - po prostu dobry, inny, odróżniający się od mejn, ale nieco wtórny dla tych off.

Cytuj
A serio, to strasznie mnie ten weselny początek odrzucił luksusami pokazowymi, ale potem zrozumiałem, że właśnie miał tym odrzucać. Samą Justine w końcu zemdliło.
Luksusami? Może. Wg mnie...sęk w relacjach rodzinnych, zakłamaniu (komentarze z offu matki - granej  krótko, a treściwie przez Rampling)...czyli ja z luksusów robię przesunięcie na uwierający gorset zobowiązań towarzyskich, formy, pozorowanej przyjaźni itd. - to jest nie do zniesienia. Warstwa psyche. Zafałszowana. Luksus to jeden ze środków do okłamywania. Zewnętrzna warstwa, która przy innych relacjach międzyludzkich, wcale nie musi uwierać.

Cytuj
Mówiłem - żartowniś.
Eno...cóżeś tak wyciął - jak Ci pasowało...pod swoją tezę?;)

Cytuj
Nie kupiłem trierowego nihilizmu, ja nawet widzę sens urządzania wesel jeśli nie są formą czystą, beztreściwą
Coś takiego;) Przecież Trier dokładnie to robi - urządza wesele - z Melancholią w tle, ale ciągle z nadzieją na przyszłość.
Jak odróżniasz wesela treściwe od beztreściwych?

Cytuj
Zresztą to ostatnie chyba i Trier przyznał widząc sens wznoszenia tej kruchej puchatkowej chatki
To w końcu jak?;) Hm...tak, jak napisałam - ja ten film traktuję jako swoiste memento mori - nie: nihilistyczny manifest.
Nikt nie mówi, że trzeba wszystkim strzelić, zaszyć się w domu i tak przepędzić życie. Nic nie robić, a najlepiej popełnić zbiorowe samobójstwo. Wręcz przeciwnie - codzienne sprawy, relacje itd. - funkcjonują do końca.
No tak...nie będzie napędu Warp...gdyby miały się zrealizować wizje z esefów...zwłaszcza tych spejsoperowych - to może i dobrze;)

W PieSie: Trier przynajmniej nie zrobi "dwójki", jak np. King - któren już handluje prawami do filmowania tej (jak się mi wydaje) lśniącej bzdury:
http://www.polskieradio.pl/24/1022/Artykul/447687,Stephen-King-zdradza-pierwszy-fragment-Lsnienia-2
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

liv

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6612
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1943 dnia: Sierpnia 07, 2012, 02:30:35 pm »
Cytuj
Żebyś mnie tylko nie przeklinał, bo film jest uczciwie średni.
A gdzieżbym ja...patrz wątek o bluzqach :)
W średnich filmach często da się znaleźć coś.
Chyba częściej niż w bardzo dobrych, w których bywa, nie ma nic.
Poza tym, że są bardzo dobre.
Obecnie demokracja ma się dobrze – mniej więcej tak, jak republika rzymska w czasach Oktawiana

NEXUS6

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 2878
  • MISTYK WYSTYGŁ, WYNIK: CYNIK
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1944 dnia: Sierpnia 09, 2012, 10:03:42 pm »
Antychryst lezy na dysku i czeka. Jakos nie moge sie zebrac, nie wiem czemu, bo Dafoe lubie. Tutaj ciekawa recenzja tego filmu i rozmowa z Dafoe , przez Mark Kermode, ktory porownuje go i widzi duze podobienstwo do Possession Zulawskiego, ktos widzial Possession? :
Mayo and Kermode discuss Antichrist with Willem Dafoe
Possession:
Possession Trailer

Obejrzalem z kolei SF film Battleship. Nie wiedzialem o co chodzi wczesniej... W jednym zdaniu: Dzien Niepodleglosci 2 z troche lepszymi efektami  ::)

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6897
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1945 dnia: Sierpnia 09, 2012, 11:34:51 pm »
Też tak miałam...z tym Antychrystem. Widziałam Opętanie. Średnio rozumiem się z Żuławskim. Niemniej, ciekawe zestawienie. Nie pomyślałam.
Zgadzam się, co do rozkładu znaczeń i tego co mówił D. - niemniej, ponawiam pytanie: czy trzeba o tych sprawach mówić przy użyciu takich obrazów? Naprawdę, jest dużo destrukcji i autodestrukcji w tym filmie. Jedna - migawkowa - scena z Idiotów rozciągnięta do granic wytrzymałości widza. Z tym, że wg mnie wszystkie te sceny, o których net huczy są wyjątkowo aseksualne. Jest też Przyroda. Nie da się uniknąć porównań do Zwierciadła.
Mnie się jakoś łączy ten film z serią o Panu, Pani Zemście. Zło, zemsta...hm.
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16101
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1946 dnia: Sierpnia 10, 2012, 12:02:25 pm »
Egh...Iron...to cóżeś się tą średnizną tak smakował?;)

Bo lepszych fantastycznych nie kręcą.

Luksus to jeden ze środków do okłamywania.

No i ja właśnie o tym. Luksus opakowuje nam g*** w papierek (a właściwie sam tym papierkiem bywa). (Choć owszem, Johna i Claire nie uwierał, byli - mimo wszystko - za normalni na to.)

Jak odróżniasz wesela treściwe od beztreściwych?

Po tym co łączy tzw. młodych? (Wrzucałem kiedyś taki fajny cytat dla jednej z Forumowych Par.)

To w końcu jak?;) Hm...tak, jak napisałam - ja ten film traktuję jako swoiste memento mori - nie: nihilistyczny manifest.

Dla mnie to jednak trochę dwuznaczne bylo. Raz widzę memento, raz - manifest. Trza będzie powtórzyć, pewno coś przeważy...

No tak...nie będzie napędu Warp...gdyby miały się zrealizować wizje z esefów...zwłaszcza tych spejsoperowych - to może i dobrze;)

Nie lubisz Ty kontratakujących imperiów...;D

W PieSie: Trier przynajmniej nie zrobi "dwójki", jak np. King - któren już handluje prawami do filmowania tej (jak się mi wydaje) lśniącej bzdury:

A nic nie gadaj... Kolejny co miał kawałek talentu (nawet jak do straszenia) rozmienia się na drobne... Ale nie dziwi, miałem nieprzyjemność zetknąć się z jego późnymi powieściami - takie same bzdury jak u Mastertona i Guy'a Smitha, jeno lepiej napisane. "Carrie", "Lśnienia" nigdy nie przeskoczył.

Obejrzalem z kolei SF film Battleship. Nie wiedzialem o co chodzi wczesniej... W jednym zdaniu: Dzien Niepodleglosci 2 z troche lepszymi efektami  ::)

A wiesz, że to ekranizacja gry w okręty oficjalnie? ::)

Też tak miałam...z tym Antychrystem. Widziałam Opętanie. Średnio rozumiem się z Żuławskim. Niemniej, ciekawe zestawienie.
/.../
Mnie się jakoś łączy ten film z serią o Panu, Pani Zemście. Zło, zemsta...hm.

Przeczyta to kto z Holilud, wyciągnie odkrywcze wnioski i do kin wejdzie "Zemsta opętanego Antychrysta"  8).
« Ostatnia zmiana: Sierpnia 10, 2012, 12:08:09 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16101
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1947 dnia: Sierpnia 16, 2012, 09:35:00 am »
A'propos kontratakujących imperiów...

maźku, coś dla Cię - oryginalny skrypt drugo-piątego ;) epizodu "Gwiezdnych wojen" autorstwa Leigh Brackett (słynnej autorki SF lat '30):
http://starwarz.com/starkiller/2010/05/the-empire-strikes-back-first-draft-by-leigh-brackett-transcript/

Podsumowując: Lando klonem, Xizor (?) ojczymem Hana, miecz świetlny niepraktyczną bronią, Vader jednak-nie-ojcem Luke'a (co o tyle ciekawe, że ów pomysł z ojcostwem także, ponoć, od Brackett pochodzi), Boba Fett i karbonit nie występują... Reszta bez zmian.

A otóż i - szersze od mojego - streszczenie dla leniwych ;) (warto nawet leniem nie będąc, bo analityczne):
http://julianperezconquerstheuniverse.blogspot.com/2011/05/leigh-bracketts-original-1978-empire.html
i jeszcze wywiad z Brackett:
http://secrethistoryofstarwars.com/conversationswithleighbrackett.html
« Ostatnia zmiana: Sierpnia 17, 2012, 12:29:06 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16101
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1948 dnia: Sierpnia 21, 2012, 02:53:37 am »
Idzie nowe ;), jeden z forumowczów ze startrek.pl powiadomił mnie o istnieniu filmu - tym razem odteledyskowego - pt. "Love":
http://en.wikipedia.org/wiki/Love_(2011_film)

Obejrzałem, jak dotąd, zapowiedź:
LOVE *NEW* Trailer 2011 [HD] // Angels & Airwaves Movie
Trailer ów - choć przesłanie z gatunku all you need is love razi naiwną sztampą, a skakanie po planach czasowych nazbyt silnie przypomina "Odyseję..." - daje nadzieję na coś przyzwoitego.
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

NEXUS6

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 2878
  • MISTYK WYSTYGŁ, WYNIK: CYNIK
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #1949 dnia: Września 26, 2012, 06:10:42 pm »
Obejrzalem Pometeusza. Zawiodlem sie, moze nie tyle samym filmem, bo ten byl powiedzmy przecietny i o obejrzenia, ale tym ze taki byl naglosniony jako nowatorski i swietny zarazem. Widoczny, choc zmieniony klimat Obcego, troche Kontaktu z Fajferowa, troche Obcego, troche czegos jeszcze... Event Horizon moze?  Ogolnie mozna obejrzec, ale bez wilkich oczekiwan.