Maziek - Lem, ten to dopiero wytłumaczył, żadne inne wyjaśnienie bajzlu kosmicznego się przy tym nie umywa.
Jak nie wierzysz, przypomnij sobie opowiadanie Pixa (króciutkie).
Radiotelegrafista przemytnik, alkoholik notorycznie nawalony i chyba z adhd (przeklinał morsem) i w dodatku Meksykanin, główny inżynier miast silników kosmicznych - inżynier drogowy etc... jak mnie najdzie to może coś skrobnę później w pirxowym wątku, bo jest jeden "duży" smaczek.
Pirx (w sumie wszystkie opowiadania) ma bardzo realistyczny posmak. Wszystko jest opisane tak jak wyglada sytuacja w obecnej flocie handlowej. Zaloze sie ze to bylo inspiracja dla Lema. Ciekawi mnie skad bral informacje jak to wyglada w realu. Ludzie z problemami, alkoholicy, psujace sie statki (rakiety) ktore nie powinny byc dopuszczone do pracy, etc. Pelno jest takich smaczkow przewijajacych sie przez "Pirxy".
Ciekawi mnie skad bral informacje jak to wyglada w realu.
Conrada czytał?
Pewnie tak, już chyba pisałem – cykl opowiadań o Pirxie to jedna z lepszych pozycji marynistycznych z 2 połowy XX wieku, a może i do dziś?
„Opowiadanie Pirxa” jest w tym właśnie duchu. Nie wiem czy tylko Conrad inspiracją, ale akurat w tym opowiadaniu narzuca się on dość konkretnie.
Wyrzucając nieco z pamięci kosmos – młody oficer (pilot) z dobrymi papierami ale głodny latania, gdyż został chwilowo uziemiony (w porcie) szuka jakiejkolwiek roboty. Nie jakiekolwiek - chce pilotować...
a latać chciało mi sie tak, że zgodziłbym się nawet na piec żelazny, byle miał choć trochę ciągu...Zagląda do podejrzanego armatora w brazylijskim biurze La Mansa i angażuje się w podejrzaną misję w której liczy się głownie cięcie kosztów. Kompletuje załogę, a właściwie jemu kompletują, jak się potem okaże głównie nieudaczników, bo właśnie po tych „po kosztach”.
W sumie nieistotne to, gdyż załoga i tak za chwilę będzie do niczego a Pirx zostanie niemal sam do obsługi statku. Przyczyna unieszkodliwienia załogi to wirus świnki – mums.
Mumsa przywlókł i zaraził załogę Murzyn Ngey, okrętowy kucharz, steward o ochmistrz w jednym (te oszczędności).
Dość że miałem statek bez załogi. Zostali mi telegrafista z drugim inżynierem; telegrafista od rana, od śniadania był już pijany (to ten Metys, smakowite opisy Metysa pominę)…
jedynym człowiekiem zupełnie zdrowym, normalnym był inżynier, Tak, ale okazało się, wiecie, że on był inżynierem drogowym. Naprawdę. Podpisał kontrakt bo zgodził się na pół stawki i ajentowi to zupełnie wystarczało… ajent spytał go tylko czy zna się na konstrukcjach, na maszynach – powiedział że tak, znał się przecież.Dla formalności dodam jednak, że statek nie nazywał się Narcyz, ni Otago – ale równie wdzięcznie – Perła Nocy.
Statek rozpadał się po trochu. Żegluga polegała na szukaniu wszelkich możliwych przecieków i zwarć. Każdy start i lądowanie zachodziły wbrew prawom nie tylko fizyki; zdaje się że agent La Mansa miał znajomości w porcie merkuryjskim, bo inaczej każdy inspektor kontroli natychmiast opieczętowałby wszystko, od sterów po stos. I tym wrakiem Pirx holował kilometry żelaznego śmiecia zza orbity Merkurego przez co nie mógł za bardzo manewrować zwłaszcza, że leciał superoszczędne - wbrew przepisom "na luzie" i "na skróty", co ważne w kontekście clou tej historii.
A właśnie – do rzeczy.
Sednem opowiadanej historii jest spotkanie z obcym. Spotkanie z tej kategorii, którą maziek określił
„reality (ciemno wszędzie, głucho wszędzie)”.
No więc jest ten ich statek co dryfuje w roju i nikt go nie zauważył, Pirx jedynie zauważył, bo mu niemal na ogon wjechał – lornetkuje go w blasku flar i nerwowo coś tam próbuje notować. A flary wiadomo… wybuchają na kilka sekund i gasną, jak to w kosmosie, a uszkodzone to nawet krócej.
Czyli dosłownie… ciemno wszędzie.
Acha, Pirx jest sam, bo załoga - wiadomo, leży umierająca, czyli nasz Pan Kapitan się trochę rozrywa miotając (lub na odwrót)
Zatem...
nerwowo oblicza elementy jego ruchu i każdy rezultat obliczeń uderzeniem klawisza posyła w głąb układu zapisującego. Kilka minut i obcy znikł… cóż mi to jednak szkodziło. Był martwy, niezdolny do manewru, więc nigdzie nie mógł uciec… leciał wprawdzie z hiperboliczną, ale mógł go z łatwością dogonić każdy statek o rektorze dużej mocy, a mając tak precyzyjnie obliczone elementy ruchu… Otworzyłem kasetę aparatu zapisującego, a tam… ...i tu?
Aż się prosi o zagadkę w stylu Rema
– skończył się papier toaletowy?
– taśma wkręciła się w głowicę zapisującą?
- perforacja siadła?
- metalowy bęben był pusty...?
Osobiście miałem skojarzenie z dużą kolejką w supermarkecie. Stoi człek, stoi, poprzedzający klienci mają kosze wypełnione po czuby bo dzień wolny od handlu idzie, w dodatku ktoś nie ma drobnych, ktoś zaczyna się awanturować bo mu coś źle naliczono i domaga się sprawdzić... I gdy wreszcie wypełniony po brzegi pianą łagodności dochodzi człek do kasy a tu...nagle Pani Kasjerka (lub Pan) zaczyna nerwowo coś tam w tej kasie otwierać, zdejmować, nakładać, wkładać, się rozwija…
Wracając do głównej historii. Dość, że wszystkie wyniki obliczeń przepadły, wobec czego Pirx postanowił nikomu o spotkaniu nie wspominać. By nie wyjść na…
Ech, epoko papieru, żal że mijasz.