I jeszcze co do faktu, że ojciec Stanisława Lema był przez prawie 10 lat etatowym funkcjonariuszem UB. Przecież zupełnie inaczej czyta się takie poniższe słowa jeśli zostałyby one napisane przez młodego, naiwnego Żyda, mało jeszcze wiedzącego o ówczesnej rzeczywistości, a inaczej, kiedy zostały one napisane przez syna długoletniego funkcjonariusza UB:
„Jechali Jeepem: Marcinów, porucznik Serenka z Bezpieczeństwa, młody rumiany blondyn oraz Inżynier Ponorski. (...) Odezwał się Serenka - Mogę wam coś niecoś powiedzieć, przypadkiem znam tę sprawę. W styczniu było śledztwo, bo tam rozkradli akumulatory. W warsztatach pracowało paru przefarbowanych foksów i jeden leśny. Taki ptaszek: zimą grzał się na fabryce, w lecie siup do lasu. Wczasy, wiecie...
- No i cóż z nimi?
- Ech - rzekł z żalem porucznik i tęsknie obejrzał się za uciekającym drzewem, obsypanym błyskającymi wśród liści jabłuszkami - rozpłynęło się bractwo. Nawiało”.
(Dalej kilka, jakże trafiających do serca czytelnika, prawd o sojuszu proletariacko-ubeckim):
„- Wy jesteście z Komitetu Wojewódzkiego?
- Tak.
- To powiedzcie im (...), żeby nam głowy nie moczyli. (...) Niech Bezpieką nie straszą! Bezpieka nam robotnikom nie straszna. (...)
- Tak. Bezpieczeństwa nie macie się co bać”.
(I wreszcie kulminacja - partyjny, bolszewicki orgazm:)
„- Dokonano u was sabotażu, towarzysze, i podejrzewamy, że w innych kotłach także są podcięte nity lub są inne uszkodzenia. Kotłownia może wylecieć w powietrze. (...) Towarzysze! Powiedziałem wam wszystko, co sam wiem. Oni chcą nas zadusić. Ale teraz my atakujemy na wszystkich frontach Indonezji, Chin, Grecji, odbudowanej Warszawy i fabryk. Teraz, towarzysze, musicie wybierać sami. Ja wam powtarzam, co już mówiłem: nikt nie ma prawa zmuszać was do pracy, kiedy w każdej chwili grozi wybuch. Tutaj kładę dwa arkusze papieru, towarzysze. Każdy, kto chce zostać w Michałowicach i pracować według tego ułożonego planu, podpisze się na pierwszym. Kto nie chce, podpisze się na drugiej liście. Imieniem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej ręczę, że każdy robotnik dostanie pracę w swoim fachu, najdalej do kilku tygodni. Wiecie, że partia nigdy jeszcze nie złamała danego słowa. I jeszcze jedno. Ja towarzysze zanim pracowałem w Wojewódzkim Komitecie byłem palaczem”.
Cytuję tu fragmenty opowiadania Stanisława Lema „Kocioł”, czyli fragment (początek ze zmianami) z rozdziału „Stary cmentarz” z trzeciego tomu „Powrót” jego socrealistycznej trylogii „Czas nieutracony”.
Poza tym, to jakich rewelacji spodziewała się Gajewska w teczce Samuela Lema? Przecie UB, jak to mi jest przynajmniej wiadomo, nie przeprowadzał eksperymentów medycznych na swoich więźniach - przecież gdyby przeprowadzał, to zarówno reżymowi jak i skrajnie prawicowi propagandyści trąbili by o tym aż do znudzenia. Tak więc Samuel Lem zapewne leczył innych funkcjonariuszy UB w jakiejś ekskluzywnej krakowskiej klinice dla tychże funkcjonariuszy UB i być może asystował czasami przy przesłuchaniach bardziej „opornych”, że tak powiem, pensjonariuszy owego UB. Jak to już pisałem, lekarze byli UB potrzebni także i do tego, aby np. doprowadzać do „stanu używalności” osoby przesłuchiwane przez ów UB. A jak to mawiał Towarzysz nad Towarzyszami, czyli sam Felix Dzierżyński, „nie ma ludzi niewinnych, są tylko osoby źle przesłuchane”. Adolf Hitler też przecież, jak wiadomo, nikogo własnoręcznie nie zabił, ba - nawet nikogo nie torturował przynajmniej fizycznie, a znęcał się psychicznie tylko nad swoimi najbliższymi współpracownikami, których jednak dziś, poza garstką neonazistów, nikt przecież nie żałuje.