Mnie się także wydaje, że to lekkie nieporozumienie. Oczywiście: jeśli chodzi o poświęcenie się dla innych itp. czyli ryzykowanie życiem dla potwierdzenia jakichś wartości najwyższych (życie ludzkie, dobro całej ludzkości), to nie będę się spierał.
Ale po prostu odebrałem to tak, jakbyś sugerował, że nie ma sensu żyć bez kultury dosłownie, tj. np w sytuacji, gdybyś miał do wyboru
1. żyć jak jaskiniowiec, bez dostępu do Słowackiego i innych Wielkich Poetów
2. Kopnąć w kalendarz
to zdecydowanie wybrałbyś 2. Ja, nawet się nie zastanawiając, wybrałbym 1. i o to właśnie mi chodziło. Kultura jest coprawda międzypokoleniowym dorobkiem, ale jako taka nie może być cenniejsza od ludzi, którzy mają ją podziwiać.
A gdybyś był ostatnim człowiekiem na Ziemii, i mieszkałbyś w olbrzymiej, pięknej i starej bibliotece ze stoma tysiącami książek, których sam do śmierci nie zdążyłbyś przeczytać; i gdybyś przy tym wiedział, że nie będziesz miał potomstwa ani nikogo, komu mógłbyś to dziedzictwo pozostawić, a ponadto byłbyś zmuszony np. systematycznie bronić tego przybytku przed np. atakami jakichś niszczycielskich sił (weźmy jako exemplum stado niszczycielskich szympansów i korniki)?
Czy poświęciłbyś się, zginął, aby ani jedna książka nie została zniszczona? Czy nie lepiej byłoby np. wybrać sobie ze 700-800 woluminów, zapaczkować je do jakiejś bardziej poręcznej chatki a resztę puścić z dymem (i można by podgrzać wodę na kąpiel przy okazji)?
O takie sprawy mi chodziło. Kultura rozumiana nie jako zestaw stosowalnych w czasie rzeczywistym imperatyw moralnych, ale jako jakieś pradawne dziedzictwo zbyt szerokie i zbyt rozległe aby jedna jednostka mogła swoim istnieniem utrzymać je lub zniszczyć.