"Noworodek, który przychodzi na świat już ma w sobie zakodowane to, że musi umrzeć. Życie jest procesem zimnego spalania, a każde spalanie zawsze zostawia popioły, sadze, złogi i na końcu prowadzi do wypalenia. Możemy spalać się wolniej, możemy wymieniać sobie serca, nerki, jakieś inne organy, ale nie wymienimy sobie naczyniek mózgowych. Niedawno premierowi najpotężniejszego technologicznie mocarstwa pękła malutka żyłka w mózgu i koniec. Nikt nic na to nie może poradzić. Zresztą nawet gdybyśmy uporali się z problemem starzejących się naczyniek mózgowych, nigdy nie zmienimy tego, że ludzkiego mózgu nie można bez końca napełniać nowymi informacjami - a jak go wyczyścimy, to stanie się pusty i człowiek będzie jak kapusta. Będzie żył, ale nie będzie nic wiedział. Nie jesteśmy stworzeni do nieśmiertelności. Co więcej mamy w sobie mechanizmy, które ją wykluczają. Tylko Amerykanie, którzy zawsze mieli skłonność od przesady, mogą budować wizje czy nawet naukowe programy dochodzenia do nieśmiertelności. "
To powiedział Lem w kontekście szczęścia i dążenia do niego. Każdy kiedyś umiera, Lem też.
Nie ma co rozpaczać, ludziska drogie, nie jestem bezdusznym tygrysem, ale mimo, że Lem jest człowiekiem, dzięki któremu moje życie i myśli wyglądają jak wyglądają nie będę siedziała i ryczała, bo to właśnie był człowiek i jego życie. I tak ono miało wyglądać i się toczyć.
I lepiej dążyć nie do szczęścia, nie dążyć też do śmierci, dążyć do wiedzy i fantazji, kreować nowości, w nauce, w pisaniu, tak jak Lem pisal i kreował, tak jak on zaczytywać się, mieć fajne żony, mieć swoje rysunki, mieć swoje myśli.
Brać rakiety i badać nowe galaktyki.
Brać algebry i badać wszechświaty i komórki.
Cieszyć się z życia.
Nazwać gwiazdy Lemem, bo on pokazuje, że to wszystko możliwe.