Ostatnio gdy czytałem utyskiwania Lema na systemy sztucznej grawitacji popularne w filmach SF naszło mnie jedno pytanie odnośnie filmu "Alien" (którego tu raczej broniłem)...
Otóż (jak wynika z dialogów) mieli tam na statku system sztucznej grawitacji (wiem oczywiście, ze ten system to typowa
plott device), czemu więc ganiali się z xenomorfem po korytarzach zamiast ten system wyłączyć? Potworek byłby zdezorientowany i miał pewnie kłopot z poruszaniem się (nie był jak wiemy przystosowany do życia w przestrzeni kosmicznej), a oni użyli by sobie jakichś butów przytwierdzających do podłoża - wszystko jedno czy byłyby to buty z rzepami jakie mają w NASA czy buty (elektro)magnetyczne a'la "Star Trek" - i mieliby element przewagi. (Nie uwierzę by system sztucznej grawitacji był tak niezawodny by załogi nie miały takich butów, no i przeszkolenia w działaniu w 0g.) Lepsze to niż klasyczne ganianie po statku z "pochodniami"
. Gdyby "Nostromo" nie miał takich urojonych tech-bajerów, a zawdzięczał grawitację na pokładzie swemu ciągowi, wystarczyłoby zdławienie tego ciągu by ponownie uzyskać nieważkość.
Wiem, że ta "sztuczna grawitacja" służy oczywiście oszczędzaniu na F/X, ale te (przy zastosowaniu któregoś z w/w rodzajów butów) by nie były takie drogie, wystarczyłoby pokazać, że bohaterowie idą trochę śmiesznie (no bo tylko się podłoża w 0g czepiają) i włosy im luźno falują (jakiś technik z dmuchawą za plecami), tyle, ze film wtedy by się szybciej skończył i zapewne mniej dramatyczne, a Scott chciał klaustrofobiczny horror nakręcić, więc bohaterowie musieli nie wpaść na to, na co taki Pirx by wpadł.
Zresztą te rozważania to wynik tego, że im bardziej zagłębiam się w powieściach Lema (a ostatnio to czynię) tym mniej mam jakoś ochoty na oglądanie filmów fantastyczno-"naukowych", które, nie dość, że dla oszczędności bzdury pokazują (te sztuczne grawitacje, humanoidy etc.), to jeszcze pod publiczkę są robione (opływowe kształty statków, skrzydła kosmicznych myśliwców, wybuchy i inne hałasy w próżni, starcia gwiezdnych flot) i mają scenariusze pisane przez osoby mające o Nauce jeszcze mniej pojęcia niż taki laik jak ja. Cóż, kino "SF" stoi w miejscu, w którym SF literacka znajdowała się w latach '30 XX w, gdy była w najgorszym upadku...
Efekt jest taki, że więcej radości niż te wszystkie niby-
sieriozne "SF" bzdury dostarczyły mi ostatnio dwie oglądane jednym okiem komedie.
"Goście, goście", bo pokazana jest tam uczciwie przepaść mentalna dzieląca nas od ludzi średniowiecza - jakże to odświeżające na tle opowieści, w których kontakt międzycywilizacyjny nie stanowi śladowego kłopotu. Oraz
"Kate & Leopold" (choć to taki prawie-
Harlequin), bo ukazano tam (fakt, upraszczając), podobieństwa i różnice między naszą epoką, a wcześniejszą - wiktoriańską, słabe i mocne punkty obu, wpływ tamtej epoki na naszą i wreszcie rozbieżność życia potomków z wyobrażeniami przodków na ten temat (wszystko to między wierszami sztampowo-romansidłowej fabuły, ale czytelne).
Nie są te filmy arcydziełami, zwłaszcza drugi, temporalne wojaże w nich ukazane są pod względem naukowym od A do Z bez sensu, a mimo to więcej mi dały do myślenia niż bzdury produkowane ostatnio pod znakiem "SF" - te "Jądra Ziemi", "Armageddony" itp. szmiry. Smutne to w sumie.
ps. Kompletny skrypt "Aliena" (o ile wiem dostępny legalnie):
http://www.dailyscript.com/scripts/alien_shooting.html(Nie pamiętam czy był linkowany...)