Jak zapewne część z was wie, Artur Domosławski napisał książkę pod tytułem „Kapuściński – non fiction” w której, w największym skrócie, stawia tezę, że Kapuściński czasem mijał się z faktami.
Wdowa po Kapuścińskim próbowała nie dopuścić do publikacji, jednak sąd odrzucił wniosek o zabezpieczenie powództwa w postaci zakazu publikacji, co oznacza, że książka za kilka dni trafi do księgarń.
Pozew będzie rozpatrywany merytorycznie, więc - teoretycznie - być może Domosławski będzie się musiał podzielić honorarium.
U szeregu osób z powodu książki zachodzi parowanie adrenaliny w całej objętości, a Władysław Bartoszewski:
„ostro skrytykował pomysł wydania książki "Kapuściński non fiction". Polityk ma "dylemat moralny", czy nadal współpracować z wydawnictwem. - Są uprawnione wydawnictwa, które wydają przewodniki po domach publicznych, ale nie sądzę, żebym chciał wydać w takim miejscu swoją książkę historyczną - powiedział. „
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7604214,Bartoszewski_o_wydawcy__Kapuscinski_non_fiction__.htmlMuszę przyznać, że gdybym pisał pod nazwiskiem, to użyłbym pod adresem Władysława Bartoszewskiego kilku dosyć ostrych słów.
Konwencja z nickiem, moim zdaniem, narzuca powściągliwość, więc powiem tylko, że mnie Bartoszewski zasmucił i rozczarował.
Rozczarował mnie nie pierwszy raz, bo już mu się kiedyś poważna, moim zdaniem, wtopa zdarzyła, ale tamto to był merytoryczny błąd, bardzo poważny, a w tym przypadku Bartoszewski według mnie przyczynia się do zdziczenia obyczajów.
Ja w ogóle nie jestem jakimś jego wielkim fanem, a generalnie moja odporność na formalne autorytety jest mniej więcej taka, jak odporność Abramsa na pociski typu paint ball, ale sprawa mnie poruszyła, bo Bartoszewski to, że tak powiem, jedyny wspólny autorytet Unii Wolności i Platformy Obywatelskiej.
Kiedy, dajmy na to, posłanka B.K. pluje jadem ze swoich kłów wielkich jak u hipopotama, to przyjmuję to dosyć spokojnie, choć przyznam, że miałem frajdę, kiedy była bliska łez z powodu tego, że jej wytknięto, że jest magistrem administracji, a podaje się (w biogramie na stronie Sejmu) za prawnika (dla niezorientowanych: różnica jest mniej więcej taka, jakby magister farmacji twierdził, że jest lekarzem).
Natomiast Bartoszewski ma jednak pewien autorytet i moim zdaniem powinien się chwilę zastanowić.
Mam dość silne przekonanie, że Bartoszewski książki nie przeczytał.
Ja też nie, ale przeczytałem wywiad Passenta z Domosławskim:
http://www.polityka.pl/kultura/aktualnoscikulturalne/1502331,1,rozmowa-z-arturem-domoslawskim.readPolecam cały, ale szczególnie zwróciły moją uwagę następujące fragmenty:
Zwraca pan uwagę, że Kapuściński tworzył własną legendę. Ale po co wspaniały pisarz, który odniósł światowy sukces, podpiera się legendą?
Pochodził z małego kraju, którego języka nikt za granicą nie rozumie, zza żelaznej kurtyny. Uważał, że aby go zauważono, potrzebuje legendy. Zasłużenie cieszył się sławą świadka rewolucji, upadku kolonializmu, narodzin Trzeciego Świata. Do tego wizerunku dopowiadał bądź pozwalał innym wierzyć, że znał, ba! nawet przyjaźnił się z wieloma legendarnymi postaciami: Lumumbą, Che Guevarą... Tymczasem do Afryki przyjechał, kiedy Lumumba już nie żył. O tym, że znał ich obu, napisano w nocie na okładce angielskiego wydania „Wojny futbolowej”, ale gdy zagadnął go o to biograf Che, Jon Lee Anderson, Kapuściński powiedział, że to błąd wydawcy. Nigdy błędu nie sprostował, informacja o przyjaźni z Che pojawiała się na okładkach kolejnych książek i w reportażach o nim... Legenda rosła sama.
I drugi:
Przyjaźniliście się. Nie było dla pana trudne ukazanie niepomnikowego Ryśka?
Trochę, na początku. Ale przecież ludzie nie żyją na pomnikach tylko na ziemi. Kapuściński miał swoje pomniki i hagiografie, a wciąż mało o nim wiedzieliśmy. To, co pisał i mówił, nie jest w Polsce przemyślane. Jak każdy autor naiwnie wierzę, że moja ksiażka to zmieni – bez takiej wiary nie ma po co siadać do komputera. Uważam też, że Kapuściński zagłaskiwany, złożony z laurek i bezrefleksyjnych zachwytów jest mało zajmujący, niczego nie uczy, nie stawia wymagań. Tylko Kapuściński non-fiction jest fascynujący i pouczający.
Nieraz w czasie pracy nad książką przypominała mi się rozmowa z profesorem ze Stanfordu Claybornem Carsonem, historykiem, wydawcą pism Martina Luthera Kinga. Carson był zaufanym wdowy, przekazała mu wszystkie papiery męża, udostępniła archiwum, a on odkrył, że King popełnił plagiat w pracy doktorskiej. I ogłosił to w prasie. Wdowa była wściekła, ale z czasem zrozumiała, że uczciwy badacz nie mógł postąpić inaczej. Miała klasę.
***
Przeczytałem też omówienie Orlińskiego:
http://wo.blox.pl/2010/02/Domoslawski-o-Kapuscinskim.htmlktóry pisze tak:
W moich ustach to komplement, dla niektórych to będzie zarzut, tym bardziej wydaje mi się to więc w miarę obiektywnym podsumowaniem książki Domosławskiego o Kapuścińskim: czyta się ją tak, jakby to był polski przekład książki napisanej przez Amerykanina.
***
Stanowisko Bartoszewskiego budzi mój protest tym bardziej, że on jest historykiem.
On by najwyraźniej nie napisał o plagiacie Kinga, bo nie wypada.
A plagiować wypada ??!!