Także skończyłem już czytać Solaris. Odetchnąłem nieco, muszę przyznać, z ulgą. Ta powieść miała na mnie traumatyczny wpływ, cierpienia Harey i Kelvina nie pozostawiają obojętnym chyba nikogo. Przy tym - dla mnie szczęśliwie - książkę czyta się wartko (dużo dialogów) i trudno się nudzić.
Jestem świadom, zwłaszcza po lekturze posłowia, iż dróg interpretacji powieści jest wiele, a większość wyklucza się nawzajem, i tak nie prowadząc do żadnego jasnego, sprecyzowanego celu. Jest Solaris niczym pijany walc, tańczony przez otumanioną ogromem napotkanego problemu ludzkość, w wielkiej sali balowej pełnej pułapek i przepastnych odchłani, okolonej granicami ludzkiego poznania i witającej gości muzyką zgrzytających w bezsilności intelektów i miotających się w rozpaczliwych drganiach serc...
Jest kolejnym dowodem na ograniczoność ludzką, elegią graną nad grobem marzenia o nieskrępowanym, łatwym kontakcie między wszystkim, co żywe. Ale jednocześnie jest ta powieść także niby świadectwem, że tam, gdzie stanie ludzka stopa, choćby i do ostatniego tchu próby tego kontaktu nie ustaną.
Czy to, że ocean zaprzestał wysyłania 'tworów F' po 'sukcesie' Sartoriusa i jego wundermachine, jest dowodem na to, iż pojął on tego bezcelowość (jak sugeruje dzi)? Możliwe, ale jako hipotezę można to obalić chociażby stwierdzeniem, że może tworzone przez maszynę Sartioriusa pole antymaterii destabilizuje strukturę neutrinową na tyle trwale, że nie może ona pojawić się ponownie w tych samych okolicach. A nawet jeśli tak nie jest, to należałoby poczekać jeszcze kilka ...lat, na ewentualny powrót 'tworów'. Taka jest metodologia eksperymentu...
Co do konsekwencji czynów, jakich dokonali solaryści, a które to konsekwencje mieliby ponieść na Ziemii po powrocie, można tylko snuć para-biurokratyczne spekulacje. Myślę, że jest to mało znaczący aspekt sprawy. Ważniejsze - jeśli już o tym mówimy - jest to czy oni w ogóle mieli takie sprawy na uwadze, co jest dla mnie sprawą wysoce wątpliwą.