Kilka słów o - niedawno po polsku wydanym (i ogólnie dość nowym) - komiksie
"Dylan Dog/Batman". W skrócie? To niezła, choć dość lekka jak na zaangażowanych w nią panów, historyjka, oddająca - pewnie dlatego, że Włosi za nią odpowiadali - sprawiedliwość i im, i
ensemble casts serii o nich, z filozoficznymi podtekstami godnymi opowieści Moore'a czy Ellisa. Historyjka przez której karty przewijają się - wprowadzeni znacznie naturalniej, bez introdukowania na siłę, jak w "Batman: Hush" - Catwoman, Joker,
Madame Trelkovski,
doktor Xabaras, Christopher Killex,
John Constantine, Jason Blood połączony z demonem
Etriganem, Alfred,
Groucho, komisarz Gordon, inspektor
Bloch, a nawet - filozofujący i w Piekle - Epikur;
Lucyfer (ewidentnie w gaimanowskim wydaniu) też jest wspomniany. Przy czym - co stanowi wykorzystanie możliwości, jakie daje taka konwencja - okazuje się, że gorsza połowa - rozdzielonego przed laty w stylu startrekowego "The Enemy Within" - dylanowego ojca była kiedyś mentorem arcywroga Gacka, a dla odmiany Killexa Joker traktuje tak, jak
Carnage traktował jego (co oczywiście skończy się podobnie radykalnym odrzuceniem fana przez idola, bo upiorno-morderczy poszukiwacz sensu nie doceni wyznawcy chaosu, którego znów zbrzydzi emocjonalna pustka starszego kolegi, jak kiedyś - inną jego wersję - odrzucił nazizm
Red Skulla); nadto
Dylana i Johna łączy wspólna przeszłość (+/- taka, jaką można było sobie wyobrazić), a ten drugi słyszał też - z wzajemnością - o Madame T., jak przystało na mieszkańców jednego miasta; dla odmiany londyński inspektor uważać będzie (do czasu) - b. po burtonowsku - obrońcę Gotham za
urban legend; no i Selinę zobaczymy w objęciach mniej oczywistego pana. Ale nie tylko o takie
smaczki chodzi... Gdy na koniec protagoniści schwytają wspólnymi wysiłkami Killexa, a okultystyczno-demoniczne trio pomoże odesłać go - magicznym portalem, bo Batman nie lubi zabijania - do Piekła, okaże się, że to manifestuje się w/w nieumarłemu zbrodniarzowi ze skalpelem tak, jak inni wyobraziliby sobie raczej Niebo czy Pola Elizejskie, tj. jak wcielenie spokoju i bosko-kosmicznej harmonii, których poszukiwał - morderczymi metodami - całe życie, i nigdy nie mógł znaleźć, a i doświadczając nigdy nie pojmie (co wpędza go w ogromne cierpienie... które jednak wita z radością - bo w końcu coś czuje). Tak więc i do myślenia coś się znajdzie.
(Oczywiście, to nie "Watchmen", bliżej już - by przy czołówce gatunku pozostać - do "Dark Phoenix Sagi" - bo same już biografie części zaangażowanych postaci niosą potężne stężenie bzdury, czy do "Sandmana" z "Hellboy'em" - bo sporo tam magii i zaświatowego oniryzmu, ale jak przymknąć na to oko...)