Hmm, może to wygenerować staro/nowy rodzaj przestępstw. Brrr...
Zajdel i zdziercy...
"Sneer przyspieszył kroku, by prędzej znaleźć się w znanych, przyjaznych, pełnych znajomych osób, rejonach śródmieścia. By skrócić sobie drogę, skręcił z głównej ulicy, zataczającej obszerny łuk estakadą nad niskimi, starymi domami. Zabrnął w wąskie uliczki starej dzielnicy i po chwili już żałował, że nie trzymał się dobrze oświetlonej arterii.
– Ej, panie! – usłyszał za sobą cienki, dziecięcy głos. Spojrzał przez ramię. Mały, najwyżej dziesięcioletni chłopczyk szedł za nim w odległości paru kroków.
– Czego chcesz? – Sneer rozejrzał się ukradkiem na boki.
– Kup mi czekoladę. Tu, za rogiem, jest automat.
– Kiedy, widzisz – Sneer uśmiechnął się przyjaźnie do malca – tak się nieszczęśliwie złożyło, że mi właśnie ukradli Klucz! Chłopiec stał przed nim, milcząc z zakłopotaną miną. Widać nie miał instrukcji na taką okoliczność.
– No, dlaczego nie chcesz kupić dziecku czekolady? – powiedział ktoś skryty w mrocznej sieni budynku. – Mam cię nauczyć uprzejmości?
Z ciemnego otworu drzwi wyionił się wysoki, barczysty młodzieniec. Za nim wyszło jeszcze dwóch, niższych i mniej okazałych. Byli za to uzbrojeni w cienkie metalowe drążki.
– Powiedziałem, że nie mam Klucza – burknął Sneer, robiąc krok w ich stronę. – Nie wierzysz? Masz, szukaj! Dryblas zbliżył się niezdecydowanie.
– Tylko bez sztuczek! – ostrzegł niepewnie.
Czuło się, że brak mu rutyny. Obmacał stojącego spokojnie Sneera, sprawdził wszystkie kieszenie.
– Nie ma – powiedział w stronę kumpli.
– Zostaw. Może być glina – poradził jeden z nich.
– Ja tu znam wszystkich tajniaków – mruknął wysoki. – Kto ty jesteś?
– Nie powiem ci, synku – wycedził Sneer – bo umarłbyś ze strachu.
Chłopak wahał się chwilę, ale cofnął się o dwa kroki.
– No, dobra, dobra! – powiedział pojednawczo. – Sprawy nie było.
Sneer zrobił zwrot na pięcie i nie oglądając się, niezbyt szybko oddalił się w stronę najbliższej przecznicy. Dopiero za rogiem, widząc z daleka zaparkowany przy krawężniku wóz policyjny, odetchnął swobodniej.
Udało się. Początkujący wyciskacze dobrze wiedzieli, kto – oprócz niektórych tajnych funkcjonariuszy policji – chadzać może nocą bez Klucza po ulicach Argolandu. Gdyby Sneer miał Klucz przy sobie, przygoda niechybnie zakończyłaby się przymusowymi zakupami.
Wyciskacze nie czynili zazwyczaj krzywdy cielesnej przechodniowi, płacącemu w automatach sklepowych za zamówione przez nich towary. Zwykle poprzestawali na kilku butelkach alkoholu, paru puszkach piwa, jakiejś niewielkiej zakąsce. Uwzględniając stan punktowy konta ofiary, nie nadużywali go zbytnio. Na umiarkowaniu wymagań opierali własne bezpieczeństwo i bezkarność. Klient, obrobiony w miarę łagodnie, rezygnował przeważnie ze składania doniesień na policji, zdając sobie sprawę z bezskuteczności skargi. Wyciskacz nigdy oczywiście nie wymuszał żadnych przelewów na swoje konto i wszelki ślad ginął wraz z nim za rogiem ulicy.
Tylko odmowa obdarowania wyciskaczy kończyła się zwykle mniej lub bardziej dotkliwym pobiciem – ku przestrodze potencjalnym klientom. Także w tym przypadku identyfikacja napastników była bardzo utrudniona, gdyż działali z dala od stałych siedzib, gdzie zwykle cieszyli się niezłą opinią wśród sąsiadów i miejscowych policjantów.
Wolałbym już nawet stracić parę punktów, byle mieć Klucz! – pomyślał Sneer. – Dobrze, że się odczepili. Mogliby mi dołożyć ze złości, że nic nie dostali!
Zagrał ryzykownie, ale z dobrym skutkiem. Sugestia podziałała, w ich szóstackich mózgownicach zakiełkował strach. Elegancko ubrany facet spacerujący bez Klucza po bocznych ulicach, mógł być zdziercą. Sneer sam czuł niemiły dreszcz na plecach, gdy myślał o spotkaniu prawdziwego zdziercy. Nie znał nikogo, kto wyszedł cało z takiego spotkania. O zdziercach słyszało się niekiedy w komunikatach policyjnych i stąd ich wyczyny znane były szerokiemu ogółowi.
Zdzierstwo jest procederem nie znajdującym akceptacji nawet w kręgach najbardziej zdegenerowanych przestępców Argolandu. Zdzierca to zwyrodniały bandzior, który potrafi zabić człowieka jednym uderzeniem pięści, by potem, posługując się specjalną, sobie tylko znaną techniką, precyzyjnie zedrzeć skórę z dłoni denata – jak zdejmuje się rękawiczkę.
Zdzierca nie nosi własnego Klucza. Do akcji wyrusza ubrany w porządny strój wieczorowy. Ma zwykle jedną noc na opróżnienie Klucza ofiary, zanim policja dowie się o zabójstwie i zablokuje konto. Nie ma zatem czasu na sporządzenie rękawiczki papilarnej. Zresztą, żaden szanujący własny spokój i wolność rękarz nie sporządza rękawiczki z martwej dłoni, a zdzierca też nie lubi wciągać nikogo do spółki. Używając skóry ofiary jako rękawiczki, prowadzi do rana intensywne nocne życie po najlepszych lokalach, nie wzbudzając niczyich podejrzeń – chyba że popełni jakąś nieostrożność.
Możliwość używania cudzego Klucza kończy się zwykle następnego dnia, lecz zdzierca śpi już wówczas w najlepsze w swej melinie, nabierając sił do kolejnej nocnej wyprawy na następną ofiarę. Przestępca jest tak doskonale anonimowy, że nie udało się jeszcze w Argolandzie schwytać żadnego zdziercy.""Limes..."
Inna rzecz, że Zajdel nie uwzględnił monitoringu (którym zajął się dopiero w "Paradyzji"). Taki zdzierca musiałby umieć jeszcze kamery oszukać. Inaczej by wpadł - albo by go w okolicach bankomatu nagrali (że gotówkę pobiera, a nie wygląda jak jej właściciel), albo w knajpie sfilmowali, jak szaleje... Znaczy, to by robota dla profesjonalistów była i nie tak radosna, jak opisuje... Przynajmniej po kilku pierwszych takich przypadkach...