# Po zastanowieniu i z przyrodzonego dobrego serca , rozwine kwestie ponownie. 1 budowlaniec mowi: Do zrobienia betonu niezbedne sa: Cement, zwir, woda. 2 mowi: Wystarczy cement i zwir, woda jest zbedna. To jak, ich opinie sa sprzeczne, czy tylko uzywaja roznych norm?
Dodatek wody nie jest konieczny, podobnie kruszywa
. Istotne jest spoiwo. Woda może przyjść sama a kruszywo nie zawsze musi być dodane. To tak na marginesie, przypadki szczególne, ale skoro wlazłeś na mój teren...
Dobra, ja rozumiem co Ty mówisz. Ty mówisz tak - żeby zrobić wodę trzeba 2 części atomów wodoru spalić w 1 części atomów tlenu. I stawiasz pytanie: czy jak ktoś mówi, że wodę robi się w ten własnie sposób, a kto inny, że wystarczy sam wodór albo czyste złoto - to czy ktoś jest w błędzie. Oczywiście masz rację, ktoś jest w błędzie, nie da się z samego wodoru ani ze złota (w każdym razie nie wprost, bo w zasadzie da się jednak, z użyciem akceleratora).
Tylko że to nie jest ta klasa problemu. Masz rację, tylko że w innej sprawie. I ja od początku usiłuję Ci to powiedzieć, że to jest inna sprawa. Że mogę Ci na poczekaniu podać wiele sposobów odmierzenia jakiejś odległości większej niż ileś tam. Śmierć, jak sam piszesz nie jest zjawiskiem ostrym - z tego jednak absolutnie nie wynika, że nie da się jej stwierdzić. Dyskusja z moim synkiem - tato a naprężenia w spoinach są nieobliczalne. To nie wiadomo jaka jest wytrzymałość spoiny. Fakt, są nieobliczalne, ale nieprawda, że nie wiadomo jaka jest wytrzymałość (w sensie obliczeniowym). Dlatego że w tysięcznych testach wyszło, że ta nieobliczalność stanowi nie więcej niż na przykład 10%. Więc jeśli się zaprojektuje na 110% wytrzymałości - to wiadomo, że minimum 100% ma.
To jest problem ile trzeba odczekać, jak się naleje wrzątku do szklanki, żeby można było ją wypić i się nie poparzyć. Jeden powie włożyć termometr. Drugi, że jak para nie leci. Trzeci powie odczekać pół godziny, 100% pewne, że da się wypić.
Tak samo "zwykłą" śmierć można stwierdzić na wiele sposobów. Ktoś może powiedzieć: są plamy opadowe - trup. Kto inny, że jak temperatura spadnie do 20 C. Kto inny, że najlepiej poczekać, aż kości zbieleją na wietrze. A ktoś, że należy odczekać 200 lat od daty urodzenia, wtedy to pewniak.
Piszę tak "ciurkiem" bom zmęczony więc nie będę się odnosił punkt po punkcie. Zresztą wydaje mi się, że wszystkie armaty zostały wytoczone, czas na jakieś podsumowanie. Śmierć "zwykła" jest o tyle prostsza, że można poczekać, aż delikwent zesztywnieje. Śmierć mózgu siłą rzeczy niesie ze sobą to, że "tolerancje" są znacznie mniejsze. Nie chodzi w śmierci mózgowej o stwierdzenie stanu, w którym człowiek na pewno umrze (eutanazja). W takim stanie jesteśmy niestety od urodzenia
. Chodzi o stwierdzenie momentu, w którym człowiek w sensie fizycznym przestał istnieć. I tu apropos tej nogi co mi chcesz odciąć (za co?!). Tu piszę co ja myślę. Myślę, że cokolwiek odetniesz człowiekowi (poza mózgiem), to nie będziesz twierdził, że człowieka z tego powodu już nie ma. Czy nogę, czy płuca, czy w ogóle wszystko, na co medycyna obecnie pozwala (a pozwala na więcej, niż śniło się filozofom). A nawet nieco przewrotnie, jakbyś mózg wyciął - to o ile udałoby się utrzymać go przy życiu, to ważąc na jednej szali żywe ciało tego człowieka nawet z funkcjonującym pniem, a na drugiej goły mózg podpięty do netu - przypuszczam, że uznałbyś, że ten człowiek to jednak jest ów mózg w słoiku. Co byś pierwsze odłączył jak byś miał wybrać? W końcu dla Ciebie jestem tylko gołym mózgiem podpiętym pod komputer. Domyślnie zakładasz oczywiście, że nie mieszkam w słoiku - ale w zasadzie skąd wiesz? Jestem dla Ciebie tylko mózgiem, dla mnie zresztą też.
Co do hipotermii i tak dalej to nie podpisuję się pod tym, że zmniejszenie przepływu krwi przez mózg (kiedy nie jest w hipotermii czy na dragach) może spowodować brak odruchów. Po pierwsze nie zmniejszenie, tylko ustanie. Po drugie obrzęk mózgu jest tak specyficznym określeniem, jak "boli mnie w boku". Po trzecie, choć wiem że się nie doproszę - daj listę tych, co im ustało krążenie i potem zszedł obrzęk i okazało się, że żyją (czyli minimum pień działał). Mechanizm wzrostu ciśnienia wewnątrzczaszkowego, które powoduje wypychanie rdzenia, zaczopowanie nim otworu w czaszce i w konsekwencji uciśnięcie tętnic i zaprzestanie krążenia to nie jest zjawisko nieodwracalne jako takie, tyle, że jeśli się za póxno odwróci, to mózg nie żyje.
Pomijając to (obrzęk) to cóż mam powiedzieć? Nie bada się błędnika u pijanego ani IQ w malignie i tak dalej. Każde badanie medyczne ma pewne warunki minimum, przy których jest uznawane za miarodajne, a kiedy one nie są spełnione, to nie jest miarodajne.
Piszesz o co się spieramy. No, ja nie wiem
. Mnie ruszyło, że napisałeś, że "odrzucasz w całości koncepcję śmierci". Bo rozumiem w szczegółach, ale w ogólności to nie rozumiem. Chyba że z przesłanek filozoficzno-religijnych. Można się umówić, że śmierć jest wówczas, kiedy dusza opuści ciało i tak dalej, czyli w sposób niezwiązany zasadniczo z fizjologią. Można też nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że martwy mózg = martwy człowiek, tylko nie rozumiem, jak można się z tym nie zgodzić inaczej, niż właśnie filozoficznie, a nawet metafizycznie. Nawet po urzędowo stwierdzonej "zwykłej" śmierci część tkanek człowieka żyje.
Napisałeś, że brak sygnałów z mózgu nie oznacza automatycznie śmierci - ja się z tym zgadzam. Są sytuacje, w których może nie oznaczać i należy je wykluczyć. Nie ma tu automatu, w tym sensie się z tym zgadzam. Ale nie zgadzam się, że kiedy wykluczy się przejściowość tej sytuacji to nie można orzec śmierci.
Uzasadnij, że człowiek równa się mózg - chyba wyżej wyjaśniłem. Jeśli jednak uważasz, że żywe ciało bez mózgu i pnia to dalej żywy człowiek to ja to oczywiście szanuję, ale to dla mnie jest filozofia i masz oczywiście rację, że stanowisko przeciwne (które ja prezentuję) to też jest filozofia, bo w końcu każdy wybór człowieka to jest filozofia, tylko w śmierci nie ma filozofii, ale skoro pozostaje jakiś ułamek niepewności (a niewątpliwie tak) to wybór jest. Szczerze to uważam, że człowiek bez mózgu a z żywym pniem to też nie jest żywy człowiek, zabrzmi to faszystowsko, ale myślę, że tak jest. Doskonale rozumiem boje o odłączenie ludzi w stanie wegetatywnym od respiratora.
Oczywiście, że mózg jest integratorem, nawet jeśli nie jedynym i niekoniecznym dla życia narządów. Tylko co z tego wynika? Nawet gdyby jakaś jego część była jedynym i koniecznym? To jest sztuczny problem, wg mnie oczywiście. Dałem Ci masę przykładów, że tak nie jest, nie sądzę, żebyś mógł logicznie nadal argumentować, że jest mózg niezbędny do życia reszty ciała (uwzględniając sztuczne podtrzymanie życia). Jakbyś zaczął to bym zwątpił w swoją erudycję, skoro bezgłowe myszy, przeszczepy serca od pawiana, żywe serca w misce czy sztuczne serca ze stałym taktem a także żywi motocykliści z gorączką neurogenną Cię nie przekonują. Ale załóżmy że istotnie w mózgu byłby taki ośrodek, centrala, bez której nawet najbardziej zatęchły kawałek jelita nie drgnąłby perystaltycznie. Co to zmienia w naszych rozważaniach, jeśli ten kawałek mózgu nie jest tym kawałkiem mózgu, w którym "siedzi człowiek", czyli jego świadomość? Nic to nie zmienia.
Tak, uważam, że ciało ludzkie to nie człowiek, tak na koniec. W tym sensie, że da się odciąć. Może jeszcze nie teraz, ale da się.