Wszystko fajnie, tyle, że w efekcie gadamy o wszystkim, tylko nie o "Edenie"...
Ale może, zanim wrócę do czytania go po raz kolejny, podziele się refleksją ogólną. Rzeczony "Eden" nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak "Pirx", "Fiasko" czy "Cyberiada"... (Podobnie zresztą jak i "Nezwyciężony".) To co pamiętam, to b. ciężki styl opisów + prosta (co nie znaczy głupia) fabuła w stylu nieco vanvogtowo-startrekowym (znaczy: dzielni kosmonauci, obca planeta i zagadka do rozwiązania), z tym, że zakończenie inne od sztampy. Pamiętam też Obcych (jak na lemowych) względnie humanoidalnych (owe Dubelty) dysponujących czymś na kształt bio- (?) a może nanotechnologii.
W sumie najbardziej zapadło mi w pamieć ostatnie zdanie:
"-Jaka czysta - powiedział Koordynator. - Ale... wiesz? Z rozkładu prawdopodobieństwa wynika, że bywają jeszcze piękniejsze"I stało się jednym z moich ulubionych powiedzeń. Ilekroć ktoś coś przesadnie chwali lub gani mam zwyczaj wyskakiwać z rozkładem statystycznym, z którego wynika...
.
ps. Mam za sobą pierwszy rozdział. Bardzo podoba mi się zarówno sam opis wchodzenia w atmosferę, jak i ten "obraz nędzy i rozpaczy"
powstały po lądowaniu. Jakże różne to od tak rutynowych, że aż niegodnych opisu lądowań w typowych space operach. O ileż lepsze... (Choć zastanawia mnie dlaczego np. termosy ocalały, a większość urządzeń dyabli wzięli.)
Zaś wesołkowaty Doktor kojarzy mi się notorycznie z "Bonesem" McCoy'em ze "Star Treka", choć tamten narodził się 8 lat póżniej (!).
EDIT:
Czytając rozdział pierwszy zastanawiałem się jakim cudem przy tej skali awarii mieli czym oddychać (bo sporo pozapominałem), i proszę bardzo - na samym początku drugiego rozdziału Lem o tym pamięta i wyjaśnia. Niby mała rzecz, a cieszy. Lubię autorów, który zakładają, że czytelnik posiada choćby śladową zdolność myślenia
.