Któż bowiem byłby w stanie poddać krytycznej ocenie niezliczone wyniki badań naukowych, na których opiera się współczesne życie? Któż mógłby na własną rękę kontrolować strumień informacji, które dzień po dniu nadchodzą z wszystkich części świata i które zasadniczo są przyjmowane jako prawdziwe? Któż wreszcie mógłby ponownie przemierzyć drogi doświadczeń i przemyśleń, na których ludzkość zgromadziła skarby mądrości i religijności? Człowiek, istota szukająca prawdy, jest więc także tym, którego życie opiera się na wierze.
No tak, opiera się na wierze, ale wiara w naukę nie ma chyba wiele wspólnego z wiarą, do której chciałby ją przyrównać czy nawet sprowadzić autor. Nauka jako zbiorowa wiedza cywilizacji to coś diametralnie odmiennego od "skarbów religijności". Każdy fragment "nauki" jest w zasadzie możliwy do prześledzenia bez udziału osobistych przekonań, a ponadto posiada moc predyktywną, której w sposób zasadniczy brak wszelkim poglądom metafizycznym. Zrównywanie zawierzenia naukowcom i ich ściśle określonym metodom postępowania z zawierzeniem przeróżnym mistykom i "Cudownym Prawdom Objawionym" jest dla mnie poważnym błędem...
Głęboki fundament autonomii, jaką cieszy się filozofia, należy dostrzec w tym, że rozum jest ze swej natury zwrócony ku prawdzie, a ponadto został wyposażony w niezbędne środki, aby do niej dotrzeć. Jest oczywiste, że filozofia świadoma tej swojej «pierwotnej konstytucji» będzie respektować także wymogi i potwierdzenia znamienne dla prawdy objawionej.
Hę? Czy ktoś potrafi mi wytłumaczyć co oznacza ten fragment? A zwłaszcza ostatnie zdanie?
Trzeba niestety stwierdzić, że scjentyzm zalicza wszystko, co dotyczy pytania o sens życia, do sfery irracjonalnej lub do domeny wyobraźni.
No cóż, skoro świat nie ma zamiaru odpowiedzieć nam na pytanie o sens życia to niby gdzie powinniśmy je umieścić? Jeśli każde metafizyczne spojrzenie jest równie uprawnione (lub może raczej nieuprawnione) to w jaki sposób rozstrzygnąć w sposób niezależny od indywidualnych preferencji, które z nich jest właściwe? No bo chyba nie wszystkie naraz?
Podobną treść znajdziemy także w tym fragmencie:
Filozofia, która nie stawiałaby pytania o sens istnienia, byłaby narażona na poważne niebezpieczeństwo, jakim jest sprowadzenie rozumu do funkcji czysto instrumentalnych oraz utrata wszelkiego autentycznego zamiłowania do poszukiwania prawdy.
Moim zdaniem to nie żadne niebezpieczeństwo, a jedynie rozsądne, świadome wycofanie się z pola, gdzie "poszukiwanie prawdy" jest zasadniczo niemożliwe, skoro nie istnieją żadne niezależne metody rozstrzygnięć. Działania w tym obrębie można jeszcze nazywać sztuką, ale "poszukiwaniem prawdy"?
Trudno też pogodzić się ze stosunkiem tego nurtu myślowego [scjentyzmu – przypis mój] do innych wielkich zagadnień filozofii, które albo całkowicie ignoruje, albo też poddaje analizie opartej na powierzchownych analogiach, pozbawionych racjonalnych podstaw. Prowadzi to do zubożenia ludzkiej refleksji przez usunięcie z jej zasięgu owych fundamentalnych pytań, które animal rationale od początku swego życia na ziemi nieustannie sobie zadawał.
Owszem, prowadzi to do usunięcia tych pytań jako nieposiadających niezależnych odpowiedzi. Czy temu zagadnieniu ma dodawać poWagi i zwykłej wagi to, że człowiek zadawał je sobie od początku swego istnienia? Odrzucenie go jest właśnie wyrazem tego, że wykroczyliśmy, jako cywilizacja, z epoki zabobonu i zdajemy sobie sprawę, że istnieją pytania, które są źle postawione i nie należy oczekiwać na nie odpowiedzi.
Chrześcijański filozof, który buduje swoją argumentację w świetle rozumu i zgodnie z jego regułami, choć zarazem kieruje się też wyższym zrozumieniem, czerpanym ze słowa Bożego, może dokonać refleksji dostępnej i sensownej także dla tych, którzy nie dostrzegają jeszcze pełnej prawdy zawartej w Bożym Objawieniu.
Bez komentarza...