Pomyślałem sobie, że zajrzę na powrót do Hobbita, żeby przyrównać do filmu. Ostatni raz czytałem, przypadkowo na zasadzie koincydencji z innymi Ważnymi Wydarzeniami pamiętam, między liceum a pierwszym rokiem, czyli bez mała 30 lat temu. Gaddemit. Jak po sznurku trafiłem na właściwą półkę (jeszcze wówczas Alzheimer nie gonił mnie) - i oto jest. Iskry, Warszawa 1985, tłumaczyła Maria Skibniewska.
Pierwsza Konstancja, potwierdzająca Pierwsze Zdumienie - cienka dość książka formatu pioko A5 ma ledwie 200 stron z okładem. Gdzież jej do Władcy Pierścieni (3 grube tomiszcza). Jak z tego zrobić trzy odcinki takie same grube jak trzy odcinki Władcy Pierścieni? Odrzucam prymitywną Pierwsza Podpowiedź (trzeba lać, lać, lać...).
Druga Konstancja. W filmie jest strasznie nawymyślane. Z książki został szkielet, na każdym kroku są podorozwijane albo powymyślane sytuacje. Myśl przewodnia zgadza się, ale momentami jest wrażenie, że jedno i drugie to dwa wypracowania, niezależnie napisane przez dwóch uczniów na ten sam temat, przy czym jeden lubił wariacje.
Trzecia Konstancja. To co w pierwszym odcinku filmu - w mojej książce kończy się około 90-tej strony. Teraz obliczmy pioko potęge wyobraźni. Załóżmy 90 stron znormalizowanego druku - ~16 tyś. znaków, razy 8 bitów (bogato) - circa 160 kB. Jedna stereo-klatka IMAXa (a przecież jest ich 24 na sekundę) - jakieś 54 MB (za wikipedią). W 4 setne sekundy z projektora leci trzysta razy z okładem więcej, niż zawiera cały Wywoływacz Wyobraźni (czyli książka).
Komputery jednak mogą skoczyć wyobraźni. To była Konstancja Finalna.