Tak, "Prometeusz" durny, ale ma konkurencję...
Taki na przykład
dwunasty "Star Trek"... Film - jeśli to nie za duże słowo - dziwny. Trochę "Treka" z przesłaniem w staroTOSowym stylu (ten samobójczy atak USS Venaegance kojarzył się b. silnie z 9/11, nie tylko amerykańskim recenzentom, bo też miał się tak kojarzyć), trochę b. mało trekowej sensacji, trochę prób unowocześniania konwencji TOSu w stylu pozakanonicznej "Andromedy" (to skojarzenie mam w tym wypadku dość silne, także dlatego, że z tego
Khana całkiem niezły
Nietzscheanin wychodzi). Dwaj główni bohaterowie - Kirk & Spock - totalnie nieprzekonujący i równie drewniani. Khan - wieloznaczny. Nie wiem czy Kurtzman & Orci & Lindelof (tak, ten od "Prometeusza") sami nie wiedzieli czy ma być tym najgorszym-z-najgorszych czy szlachetnym,
mhrocznym i skrzywdzonym (bo ogólnie to partacze), czy celowo prowadzili go tak by stanowił trudną do interpretacji enigmę, ale tę postać akurat się łyka, ta wieloznaczność wychodzi jej na dobre. Uhura - b. poprawna, nawet jakby do Nichols podobniejsza. "Scotty" i "Bones" - dobrzy, choć mniej podobni do swoich poprzedników niż ostatnio. (Oczywiście na miarę pretekstowej obecności na ekranie, bo psychiki nikt tam nie posiada, tylko prosty behawior). Admirał Marcus - b. płaska postać w sumie, jednoznaczna kanalia w najgorszym komiksowym stylu (typ co to i do studni padlinę wrzuci, i dziecku lizaka zabierze i do mleka
na*** z czystej wewnętrznej paskudy), choć słyszmy o jego - teoretycznie szlachetnych - motywach. To nie jest
villain tragiczny (jak
Dougherty parę filmów wcześniej), to jest typek zły według moralności klasycznej i w dodatku
lichy według nietzscheańskiej, niemniej... odświeżające jest zobaczyć taką postać w szeregach świetlanej Zwiezdnej Floty. (Znamienne przy tym, że ginie jak Tyrell z "Blade Runnera" - podobne zabawy, taki sam skutek.) Carol - jest na ekranie, bo jest, ni ziębi, ni grzeje. Przemiany wewnętrzne
main duo wbrew pozorom b. ciekawie zarysowane, choć ani czasu ekranowego na nie starcza, ani aktorzy potrafią je zagrać. Pierwszy równie wiarygodny - w sensie koncepcyjnym, nie aktorskim, jako się rzekło - wątek tego typu od czasów Meyera. Ziemia przyszłości - niby są w tym pewne nawiązania do trójki, ale za mroczne to jakieś wszystko. Przesłanie - zacne i odważne, acz banalne (co zresztą w "ST" norma aż nazbyt często) i tak jakoś nijako podane.
Trekowość (duch serii znaczy, trudnodefiniowalny) - są sceny jej pełne, choćby - wbrew pozorom - wątek planety Nibiru (z którym przed premierą wiązałem największe obawy), przemowa admirała Pike'a, Sulu na mostku czy sam finisz; większość filmu jednak zupełnie "ST" nie przypomina, ot jakieś widowisko ganiano-kopane, pokrewne trochę "Elizjum", w całkiem nie-
startrekowej estetyce. Mądrość? Parę mądrości rangi zacnych komunałów tam pada, przesłanie też jak najbardziej ok, ale jeśli chodzi o szacunek dla zasad Wszechświata czy to realnego czy
startrekowego, to tego się nie uświadczy - sporo "dwunastkowych" absurdów przeszło z mety do historii "StarTreka" (w którym wszak o bzdury nietrudno), choćby ten statek uszkodzony z okolic Księżyca na Ziemię grawitacją w 5 minut ściągany... to by się załoga Apollo 13 zdumiała. Mimo to jednak nie tonie to filmisko w oparach
campu i wizualnej tandety, w których tonęły dotąd prawie wszystkie filmy "ST", z "jedenastką" włącznie. A właśnie... jeśli mamy porównywać do poprzedniej części to nowszy film jest bardziej zrównoważony, lepiej - jakkolwiek to zabrzmi - przemyślany, ale i bardziej bez wyrazu, pozbawiony tej werwy (analogia z "First Contact" i "Insurrection" z picardowego podcyklu nieunikniona).
(Aha: słynne sceny z Carol-w-bieliźnie i pannami ogoniastymi w łóżku Kirka to są parunastostosekundowe migawki, do scen z Tripem i T'Pol z "Enterprajsa"czy - te przynajmniej czemuś służyły - z Peterem i Alexem z "New Voyages: Phase 2" baardzo daleko, ba nawet do paradowania Seven of Nine voyagerowej w
catsuitach.
Soft porn nie tą razą.
Nie należy się też nastawiać na startrekową kopię "Gwiezdnych wojen" - zupełnie brak tego klimatu, tym razem. Nie jest to także remake "The Wrath of Khan", wbrew pozorom - trawestacje scen z "dwójki" są nieliczne i niezbyt udane - ani też SF, taka prawdziwa - więcej naukowości dziś się już w komiksach trafia.
Można natomiast oczekiwać elementów TOS, chwilami, choćby w strukturze narracji. Nie jest to jednak wielki komplement, 90% oryginalnej serii jest nieoglądalne dla nie-fana.)
W sumie rzecz do szybkiego obejrzenia i szybkiego zapomnienia. Przy braniu stałej, a dubeltowej (bo i "Trek", i - za przeproszeniem -
blockbuster), poprawki na konwencję wciąga, nawet nie drażni, ale i nie angażuje emocjonalnie (o zaangażowaniu intelektualnym gadać szkoda), ogląda się
toto niby z uwagą, ale jak przez szybę.
Ogólnie, gdyby ów film nie powstał, "Star Trek" by nic - poza reklama, owocującą sięganiem przez część widzów i do innych odsłon "ST" - nie stracił, ale też nie wyrządza "Into Darkness" krzywdy
franczyzie swoim istnieniem: do żałosności "Nemesis" tu jednak dość daleko.
W sumie jednak nawet mnie - fanowi
wisi to "dzieło"
i powiewa. Wywiązuje się z roli reklamówki dla seriali na użytek
mas i to wszystko.
Co ciekawe taki np.
"Iron Man 3" - choć niewiele mądrzejszy(?) i na podobnej politycznej nucie
jadący wciągnął mnie dalece więcej - ot, co może dobre aktorstwo (i mocna warstwa dialogowa).
Sympatyczny to bowiem filmik, bez dwóch zdań. Ładne aluzje do współczesnego terroryzmu. Nano/biotechnologia użyta typowo komiksowo (o sens niekoniecznie pytać), ale w ramach konwencji do przełknięcia (acz te
ektoki extremisowe b. podobne w praktyce wampirom Norringtona - co Marvel, to Marvel). Smaczki MITowsko-naukowe, jak sama nazwa wskazuje, nawet smakowite, acz absolutnie pretekstowe. Intryga fajnie, że powiązana z tą z poprzednich filmów, pokazując drugie dno tamtych. Ogólnie mile rozrywkowe widowisko z domieszką niejakiej - jasne, ze naskórkowej - głębi;
cud-miód (i orzeszki), jak kto lubi taką rozrywkową konwencję, do czego - jak zwykle - dokłada swoje gwiazdorska obsada, uwiarygodniająca bohaterami fabułę. (Np. te posttraumatyczne ataki paniki Starka, czy problemy w związku.) Fajne jest pokazanie, że Tony to Iron, nawet bez zbroi i
bateryjki, a zbroje to zabawki, tak jak i nie szaty czynią Mandaryna. Idzie to gdzieś w kierunku "Watchmen", acz skala - oczywiście - nie ta. Ciekawa też sugestia, że terroryzm - także realny - mógł tuczyć amerykański kapitał.
Wszystko dobrze jeśli nie zadać dwu kłopotliwych pytań:
-
primo po co Tony w podchody się bawił, w popsutym pancerzu i bez niego nawet, skoro mógł od dawna liczne zbroje wezwać? utrudniał sobie, żeby się sprawdzić i
psyche tym podreperować, czy co? do Tony'ego -
Piotrusia Pana i megalomana niby wszystko podobne, ale zgrzyt jest spory...
-
secundo: ten Mandaryn też nie wiadomo po co się czaił, stojąc za Obadiahem i Vanko, w świetle tego jak potem Pepper i - pośrednio Tony'ego - wprost podchodził... trzy filmy intrygi w tle snuł, a na koniec przeszedł do
bezogródkowej konfrontacji, wręcz fizycznej
nap*** i łatwo w niej poległ.
No i finał ładny, lecz mało wiarygodny - tyle czasu nie mógł usunąć tych odłamków, a teraz może (choć może to sprawa błyskawicznego postępu technologicznego spowodowanego okolicznościami, w końcu:
"Anyway, the point is ever since that big dude with the hammer fell out of the sky.")? W dodatku wyrzekł się zabawek, ale kto w to uwierzy, skoro
Iron Man to on, a na horyzoncie
Thanos się czai? (Fajne za to, że teraz Pepper będzie - przynajmniej do następnego filmu
- silniejszą stroną tego związku pod każdym względem. Mam do niej słabość)
Niemniej i tak lepsze to niż "Star Trek: - za przeproszeniem - Into Darkness"
* i fanom niezobowiązującej rozrywki (oraz dzieciom i młodszym nastolatkom) da się - od biedy - polecić.
Edit: parę
hurraentuzjastycznych recenzji "IM3" (z tym, że w istocie jest to jedna z lepszych ekranowych superbohaterszczyzn):
http://www.theguardian.com/film/2013/apr/22/iron-man-3-reviewhttp://www.movies.com/movie-news/why-39iron-man-33939s-mandarin-best-comic-book-movie-villain-all-time/12126http://www.movies.com/movie-news/photo-news/why-39iron-man-339-already-best-39iron-man39-movie/12106http://www.movies.com/movie-news/iron-man-3-fan-review/12073http://esensja.stopklatka.pl/film/recenzje/tekst.html?id=16460http://www.filmweb.pl/reviews/Paint+it%2C+Black-14206I skrypcik. gdyby kto chciał poczytać dialogi dla przyjemności, bo błyskotliwe:
http://www.springfieldspringfield.co.uk/movie_script.php?movie=iron-man-3(Skoro zaś o błyskotliwym słowie mowa... Zastanawia mnie jakim też efektownym, a jadowitym, zdaniem Mistrz by spuentował w/w hollywoodzkie
produkcje?
)
* ciekawe przy tym, że oba filmy, zwłaszcza drugi - aluzjami - głoszą dość spiskową wizję globalnego terroryzmu, w obu wypadkach
"bin Ladenek" jest - co z czasem wychodzi - marionetką w ręku
wrrrednego Amerykańca, acz w pierwszym marionetka ta potrafi śmiertelnie pokąsać
lalkarza, w drugim zaś jest tylko żałosnym
słupem...