Jak się temu przyglądać (temu - czyli możliwościom nauki w odkryciu życia out there) to na naszych oczach dokonuje sie wielowątkowy geometryczny postęp. Dlatego szczególnie tu trudno cokolwiek wyrokować. Na razie mozna już dość dużo powiedzieć o tym, czy "kolebek życia", czyli planet jest dużo czy nie. 15 lat temu sytuacja była taka, że nie znaliśmy żadnej, prócz naszej własnej, i wszelkie prognozy co do ich ilości opierały się tylko na ekstrapolacji tego co znamy z układu słonecznego. Nie jestem specjalnie patriotyczny, ale cieszę się, że to Wolszczan odkrył tą kupę skał gdzieś przy odległym pulsarze... Dziś ja osobiście straciłem rachubę, ale chyba innych planet jest już blisko 300, kolejne odkrycia gazowych jowiszowatych olbrzymów przechodzą niezauważone... Zaczęły się pojawiać planety coraz bardziej ziemiopodobne, wokół układów podwójnych, potrójnych... Wreszcie ostatnie doniesienie, o planecie, na której być może jest woda. Wielu naukowców uważa, że tam gdzie jest płynna woda i metan musi być życie, że wbrew powszechnym odczuciom wielce nieprawdopodobne jest, aby nie zaplęgło się ono tam, gdzie ma po temu warunki. Ja też tak sądzę (tzn znam tę anegdotę o woźnym, który mawiał "my z panem dyrektorem...", ale na ile mi mój mały rozumek pozwala to też tak sądzę). Czyli jakby jasny jest już tręd, jeśli my, naszymi prawie-ślepymi jeszcze teleskopami możemy po omacku prawie wywęszyć te planety, jeśli przyrost ich liczby jest lawinowy, jesli coraz mniejsze nam się trafiają - to już wiadomo, że musi ich być dużo, w skali Galaktyki, nie mówiąc o Wszechświecie są tak pospolite jak mrówki faraona. Prędzej czy później będziemy znali 10, 100, 1000 planet w odległości kilku-kilkunastu-kilkudziesięciu lat świetlnych. Predzej czy później będziemy w stanie zbadać solidnie ich spektrum. To jest tylko kwestia czasu. Jakiego? Sądzę, że rzędu dziesięciolecia. Oczywiście, że podobnie jak to było z Marsem (jest właściwie) nieczego nie będziemy pewni, dopóki tam nie pojedziemy i złapiemy pierwszego motyla...
Ale te 20 lat świetlnych jest do zrobienia. Technika idzie naprzód. Kiedyś, ktoś tego motyla złapie.
Z tak zwanej ostatniej chwili - 27 grudnia zeszłego roku wyniesiono na orbitę COROT-a - satelitę stworzonego do tego, aby węszyć za planetami. Kilka dni temu - 3 maja - COROT odkrył "swoją" pierwszą planetę. Zdaje się że nolens-volens z lekka mu to wyszło i nikt się nie spodziewał, że tak szybko. Ta pierwsza jest wielkości Jowisza, ale jej odkrycie umozliwiło przetestowanie/skalibrowanie/przyrządów i okazało się, że są doskonalsze, niż naukowcy oczekiwali - więc następne odkrycia to tylko kwestia czasu. Innymi słowy mamy nad głową robota, który dniami i nocami wypatruje innych planet.
Na ile się temu przyglądam, a bardzo mnie to interesuje, to presja odkryć jest tak wielka, że trzeba tylko czasu.
Co do rtęciowego zwierciadła to nie słyszałem, aby miało być realizowane w rzeczywistości, tym bardziej na Księżycu, aczkolwiek pomysł jest dość stary. Powstał kiedy ograniczenia związane z odlewaniem klasycznych zwierciadeł nie pozwalały już ich powiększać, a nie było jeszcze lekkich zwierciadeł z mechaniką adaptywną. Był taki projekt osmiometrowego zwierciadła na Ziemi, w postaci pojemnika z rtęcią, która wprawiona w ruch wirowy uformowałaby teoretycznie idealnie paraboliczne zwierciadło.
edit: chociaz się zastanawiam, co z tego, skoro na Xiężycu rtęć zamarźnie... A może nawet odparuje? Wie ktoś jak to jest z rtęcią w prózni? W rurce Torricelliego nad lustrem rtęci są jej pary, no to chyba paruje jednak...