Jakowąś recenzję Rattle That Lock mialem tu klepnąć, no to klepię. No i nie wytrzymałem w czwartek ściągnąłem płytę z torrenta. Słucham, lecz nie da się z laptopa nawet z dobrymi słuchawkami. Niby w flacu czyli bez strat ale to nie to, myślę płytkę wypalić, tak tylko po co przecie jutro... stoję tuż po dziewiątej przed bramami MM, wchodzę i kupuję "wypasioną" wersję w blureju. Ponowne słuchanie już właściwe. No tak, w takim nagromadzeniu wybitnych jednostek przy realizacji płyty musi wyjść wyższa liga. To tyle jeśli chodzi o dżwięk, ciekawie jest też w 5.1, zwłaszcza w "jazzowych" momentach płyty. Sama zawartość wydaje się kameralna, tylko 10 nie przydługich utworów. Do wyboru było ponoć 35, także Gilmour zapowiedział, ale nie obiecał w niedługim czasie być może nastepną. Nie będę się rozpisywał na temat genezy i zawartości poszczególnych utworów, częściowo sam artysta mówi o tym w linku poniżej. A wrażenia po pierwszych odsłuchaniach. Płyta bardzo osobista, będzie bliska panom po 50-iątce
(taki Liv się chyba łapie). Zaczyna się o 5 rano , jeszcze z nadzieją a kończy melancholijnie, kto następny do bram piekieł, nieba,nicości ? I to tyle, w dwóch utworach bajkowej gitary Gilmoura, reszta solówek jest chropowata, wręcz surowa. W wielu utworach słychać nutki, całe akordy z innych kompozycji artysty, tak z kariery solowej, tak i z czasów w PF, Mimo to słucha sie bardzo przyjemnie, z zaciekawieniem, które nie ustaje po następnym odtworzeniu. Teksty do większości utworów pisała żona Gilmoura , Polly, bądż nie bądż "zawodowa pisarka", także nie są co do treści łatwe w odbiorze, wymagają skupienia i przynajmniej niewielkiego "znawstwa problematyki" twórczości artysty. Nie wystawiam notki z oceną, bo nie widzę takiej potrzeby. Teraz link do tzw. "mejkingu" płyty i do tego skrócony, bo na oryginalnym dodatku prawie o 2/3 dłuższy. Tylko taki filmik, bo utworów z płyty, przynajmniej na razie, z zrozumiałych względów na jutubce nie ma