Dostojny Księże Profesorze, nie wciągam Waszej Wielebności w nic i nie chciałbym sprawiać wrażenia, że próbuję Cię wciągnąć w cokolwiek.
Po pierwsze, zwyczajnie rozmawiamy jak przyjaciele (wybitny mądry doświadczony i kompetentny kapłan, dawny Nauczyciel, z siedemdziesięcioletnim dawnym uczniem, dziś agnostykiem).
Po drugie, widzę prostą analogię z biegłym sądowym, ekspertem najwyższej klasy, który nie jest proszony o choćby cień sugestii rozstrzygnięcia, kto w procesie ma rację, a kto jej nie ma, tylko o opinię, ile wynosiła prędkość samochodu w chwili zderzenia, albo w jakim języku sporządzony jest dany tekst. Taka opinia nawet na milimetr nie angażuje biegłego w spór stron.
W tym wypadku pytanie do Waszej Autorytatywności brzmi: czy każdy szary człowiek z ulicy MA PRAWO korzystać z fundamentalnych dokumentów Kościoła (czytać, cytować, używać w charakterze argumentu), czy też mogą to robić tylko ludzie do tego uprawnieni, posiadający certyfikat, specjalnie kwalifikowani, członkowie jakiejś elity, za czyjąś zgodą/zezwoleniem?
Zdaję sobie sprawę z retoryki tego pytania, ale ośmielam się zadać je Księdzu Profesorowi po to, by móc posłużyć się Twoją Ekspercką Opinią w rozmowie z bardzo bliskim Przyjacielem-katolikiem, który w odpowiedzi na moje poniższe dosłowne (!) słowa:
Świętą Księgą Kościoła Katolickiego jest Biblia. W Biblii jest Ewangelia św. Jana, która (J 13, 34) cytuje słowa Jezusa: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali”. Zatwierdzony przez papieża-Polaka Jana Pawła II katechizm KK (kanon 2083 i 2196) głosi, że miłość jest przykazaniem największym.
odpisał:
Nie podpieraj się nauką Kościoła, kiedy ze mną rozmawiasz. Nie jesteś moim ojcem duchowym, który byłby uprawniony do pilnowania mnie, napominania, rozliczania czy postępuję zgodnie z zasadami Kościoła , którego jestem członkiem. Uważam, że Ty nie masz takiego prawa aby mówić mi, co nakazuje mój Kościół , mój katechizm.
To stanowisko budzi mój kardynalny gruntowny sprzeciw. Uważam, że mam takie prawo. Każdy człowiek je ma. To elementarne prawo każdego człowieka do posługiwania się wiedzą, rozumem i logiką. Uważam, że te trzy intelektualne wartości są wspólne, te same, identyczne dla wszystkich wiar i niewiar. Tak jak wspólne jest powietrze, którym oddychamy i woda, którą pijemy. [W tym kontekście Biblia, Katechizm, Tora, Koran itp. to tylko pomoce naukowe]
Tyle mój list do księdza profesora. Zakładając, że powyższy opis sporu jest wierny, pytam: kto ma rację? Ja czy mój Druh? Czy „statutowe dokumenty wiar” są intelektualną i historyczną własnością całej ludzkości, czy tylko wyznawców danej religii? Czy zaprzałemu agnostykowi wolno argumentacyjnie cytować Pismo w dyskusji z katolikiem?
R.