Dobierając odpowiednio definicje bogów (nadistot), oraz definiując ciągi/łańcuchy tych istot oparte na arbitralnych relacjach służących do ich porównywania, może Pan przekonać mnie do czego Pan tylko zechce, łącznie z tym, iż jestem wierzący lub nie. Takie postępowanie pozostaje niczym więcej, niż Pańską popołudniową rozrywką; albowiem nie ma ono - jak i Pańskie definicje ciągu bogów - oparcia w rzeczywistości. Mówi Pan, iż "daje się pomyśleć". Owszem, nie przeczę. Równie dobrze jednak, a, zapewniam Pana iż owocniej, daje się także nie pomyśleć. Efekt będzie ten sam, a zmarnuje się mniej czasu, który, zapewniam, jest mi nie mniej drogi niż Panu, mimo drobnej różnicy w latach.
Gombrowicz, jak pisał w swoich dziennikach, jął kiedyś siedząc w paryskiej restauracji zdejmować (w dobrym towarzystwie) spodnie, aby unaocznić towarzystwu wielość "ubrań" (jak się wyrażał) w których owa paryska elita chadza(ła). Ubrania owe to idee, postawy i pozy wynikłe z aktywności niezwykle podobnej do prowadzonej przez Pana. Tymczasem problemem jest, jak prywatnie miemam, zanikający kontakt z rzeczywistością. Siedzi Pan obecnie, zgaduję, na krześle, przed sobą ma plastykowo-metalową matrycę około miliona jarzących się punktów, za którą bliżej lub dalej jest ściana. Żałuję, że mogę stać tam obok, wtedy raz dwa pomógłbym Panu odzyskać kontakt z rzeczywistością. Mistrzowie Zen robili to np. krzycząc lub polewając wodą. Czynili tak zazwyczaj wobec tych, którzy tracili kontakt... Proszę wystrzegać się tego samego losu, o ile nie jest jeszcze beznadziejnie za późno...
Bóg, wiara, niewiara, nadistoty, deizm czy ateizm - nie czuję, żebym miał z tymi pojęciami cokolwiek wspólnego. To jakieś majaki, które mają na co dzień tragiczne konsekwencje. Zgaduję, że w takiej ewentualności "wrzuci mnie Pan do worka" z "indeferentykami". Ale nie, nie pozwalam, mi nie wszystko jest obojętne. Na przykład, plecy mnie bolą i muszę wstać, znacznie wolałbym w tej chwili wstać i się przejść - to nie jest mi obojętne.
Do widzenia.