Panie Profesorze Maźku,
W roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym którymś (?) napisałem dla "Fantazji" małą opowiastkę, jak mój syn w Lesie Kabackim widział lądowanie Obcych i nawet rozmawiał z nimi - ale, gdy wrócił do domu, nikt mu nie chciał uwierzyć. Pytanie do czytelników brzmiało: jaki powinien być niezbity dowód kontaktu z Obcymi? Taki, żeby nikt nie miał cienia wątpliwości? [Niestety, rozkręcający wówczas swą dzisiejszą wydawniczą potęgę Mietek Prószyński, po ksywie Bimon, który nadredaktorował "Fantazji", z jakichś względów nie puścił tego, a wkrótce potem ukręcił pisemku łeb]
Postawiona wtedy kwestia przypomniała mi się chyba dlatego, że nasuwa mi się częściowa analogia z naszymi dzisiejszymi rozmowami. Kontaktu z Obcymi (prawdziwości zdarzenia absolutnie niezwykłego) można dowieść poprzez pokazanie przedmiotu (w "Terminatorze-2" łapę pierwszego Terminatora przechowują dla badań w jakimś tajnym sejfie) albo kawałka wiedzy (siderystyka, Głos Pana), które nijak nie dają się wywieść z aktualnego stanu nauki/technologii. Trzecią możliwość daje - na mój rozum - dowód ze statystyki.
Te trzy rodzaje dowodu łączy cecha wspólna: nie wyjaśniają detalicznej fizyki zjawisk, a zarazem gwarantują ich fizyczny (lub inny realny) byt/niebyt: łapa istnieje, Żabi Skrzek wybucha, wysiłek modlitewny twardo koreluje/niekoreluje ze zdrowiem.
Co zaś się tyczy Twych wątpliwości odnośnie do mojego postrzegania: przepraszam Cię, myślenie mi się zacina, nie pojąłem, o co Ci szło, oczywiście widzę tę oczywistą różnicę, lecz (nadal) mam ją za nieważną dla "mojego" aspektu rozważań. A w tym aspekcie ewentualne pośrednictwo Pana Boga jest w ogóle nieistotne; istotna jest tylko pewność, czy zjawisko zachodzi.
nieoceniony student Mureszko