Jak wiadomo, Lemów we Lwowie było skolko ugodno. Byli też pewnie na literkę S. Interesuje mnie, czy jest jakiś dowód lub poszlaka, że to istotnie ojciec Lema.
Cieniutkie, nie cieniutkie. Nie odbieracie na właściwych falach. Dziś jak po ulicy spaceruje goła baba to nikt oka od srajfonu nie oderwie, a średniowieczny rycerz, o ile był w zbroi, życiem lubo ciężkim kalectwem przypłacał jak przypadkiem skrawek ciała w okolicy niewieściej pęciny mu mignął. Przeczytajcie Cierpienia młodego Wertera - wielka lipa, banał, gość pragnął a ta nie mogła, bo nie wypadało... Jak puentuje takie sytuacje współczesna młodzież "nie sprzedał jej kiełbasy" - tylko czasy takie były, że od tego w łeb sobie palnął - zamiast pójść na miasto. żresztą poniekąd niecelnie sobie palnął, ale zmarł z upływu krwi i na skutek niskiego poziomu ówczesnej medycyny domowej. Trudno połapać się dziś, co takiego było w tych cierpieniach, że ta książczyna mało epoki do góry nogami nie wywróciła.
Weźcie pod uwagę, że o ile to faktycznie ojciec Lema - to jeszcze jego syn, czyli "nasz" Lem, epokę później, o sprawach damsko-męskich pisał, tak jak pisał, co wielokrotnie rozbieraliśmy na czynniki pierwsze. To jest wulkan tryskający białą lawą, ta łabędzia szyja i smutne oczy. Ale Wy nie czujecie tego żaru...
P.S. mnie czegoś pachnie Poe.