Chciałbym się odnieść do kwestii poznania zmysłowego i pozazmysłowego (bliższego wierze i religii) świata, a także do wartościowania lub współistnienia obu koncepcji. Obawiam się, że nie zostałem przez niektórych poprawnie zrozumiany, a biorąc pod uwagę zainteresowanie kwestiami doznań z pogranicza świadomości, o których wspomniałem, postaram się przedstawić pewien (mam nadzieję w miarę logiczny wywód) w oparciu o własne doświadczenia. Będę wdzięczny za konkretne wskazanie ewentualnych błędów w rozumowaniu
.
Budując własny obraz świata, opieramy się, chcąc nie chcąc, na informacji (bardzo wielu i bardzo różnych) docierających do nas (do naszego świadomego JA) ze źródeł zewnętrznych lub doznań pozazmysłowych.
Za pierwsze można uznać informacje ze świata nauki, mediów informacyjnych, środowiska, szkoły itd. Można je przy nakładzie czasu i wysiłku sprawdzić, zbadać i upewnić się czy są prawdziwe, czy nie. Następnie przetwarzamy te informacje za pomocą rozumowania, intuicji, tzw. zdrowego rozsądku, porównań, oceny prawdopodobieństwa i tym podobnych procesów umysłowych (w których mechanizmy nie będziemy się wgłębiać). Powoli z informacji cząstkowych, z róznych dziedzin krystalizuje nam się pewien całościowy (bardziej lub mniej konkretny) obraz rzeczywistości, zależny od zdobytej wiedzy i czasu poświęconego na analizę i przetworzenie jej.
Poznanie pozazmysłowe: Poruszamy się w przestrzeni wiary i doznań pozazmysłowych, endogennych bym rzekł, bo wszak wypływających z nas, z naszej głębi. Jakie mamy sposoby na ustalenie prawdziwości takich, tak zdobytych informacji? Praktycznie żadne. Kiedy oddawałem się autohipnozie, medytacji, utrzymania na krawędzi snu itd. odczucia były nie mniej realne niż dotknięcie zimnej szyby na przykład. Czułem wyślizgiwanie się z ciała, utratę władzy nad członkami, obecność (baaaardzo rzeczywistą) świadomej istoty, której cechy i myśli odczuwałem całym sobą, poruszanie się w niedającej się opisać wymiarowo przestrzeni... Język jest tu bezradny...
. Czego jednak to wszystko dowodzi? Czy istota z którą miałem styczność to Bóg? Czy może część mojego własnego umysłu? Czy wyślizgiwałem się z ciała moją nieśmiertelną duszą? Czy może synapsy płatały mi figle? Nie da się na to odpowiedzieć, bo wszystkie te "zdarzenia" działy się w moim umyśle, a JEDYNYM punktem odniesienia do nich był właśnie ten sam umysł.
Ergo: poznanie zmysłowe ma przewagę SPRAWDZALNOŚCI informacji, na której budujemy swój obraz świata, pozazmysłowe jest absolutnie niesprawdzalne (brak zewnętrznego punktu odniesienia). Dotyczy to także tzw. "prawd objawionych". Może tu ktoś powiedzieć, że właśnie na tym polega wiara: na niesprawdzalności informacji w którą wierzymy, ale stąd już tylko krok do uwierzenia w ratunek wszechświata plastikową butelką
.
Co do samych praktyk ze świadomością, niesie to ze sobą pewne ryzyko. Zdarzało mi się wstawać rano po stanie nibysnu w opłakanym stanie somatycznym (zmęczenie, kłopoty z koncentracją, małe napięcie mięśni szkieletowych itd.) Ale bywały też skutki odwrotne. Obecnie, już od wielu lat nie praktykuję tego z powodu przekonania co do jałowości.
Bezpieczne w zasadzie jest intensywne rozmyślanie nad konkretnym problemem, przy jednoczesnym niepełnym zaśnięciu. Praktykował to m. innymi Edison. W podobnych okolicznościach odkryto też budowę benzenu.
Czekam na rozbicie mojego rozumowania