Polski > DyLEMaty

Alfred Bester, Frederic Brown, Ray Bradbury - polecani przez Lema panowie B. ;)

(1/5) > >>

Q:
Iżby nie było, że potrafimy się tylko (nie)pięknie różnić politycznie... Z dedykacją dla trxa, któren narzekał na nudę na Forum ;).

Zakładałem wątki o paru autorach SF, których Patron nasz chwalił, czas przypomnieć kolejnego. Alfred Bester, autor dwu kapitalnych, świetnych w swej klasie (znaczy: pierwszorzędnych utworów drugorzędnych) powieści i sporej ilości opowiadań SF.

Jego "Gwiazdy moim przeznaczeniem" i "Człowiek do przeróbki", choć wychodzą od jawnie nieprawdopodobnych założeń - konkretnie psi-fenomenów - bronią się logicznym wyciągnięciem konsekwencji z owych fenomenów fabularnego zaistnienia, arcysprawną narracją, dowcipem, rozmachem, niesłychaną barwnością i witalnością (dobre są jako literatura motywacyjna;) ), czynią też wrażenie Dicka-przed-Dickiem trochę.
BTW. Wszyscy lubiący SF lubią "Diunę", prawda? A jednak jak się przeczyta "Gwiazdy...", to ta "Diuna" wydaje się jakby trochę... wtórna? (W obu wypadkach mamy do czynienia z wysokooktanową space operą z ponadprzeciętnie rozbudowanym - zwł. jak na swe lata - tłem, którego cześcią są zapadajace w pamięć scenki z życia tamtejszych wyższych sfer. W obu wypadkach protagonista zaczyna od podążania za głosem zemsty, by skończyć jako figura mesjańska skłonna poświęcić siebie dla innych - acz Paul dopiero w "Mesjaszu..." nomen omen, obaj bohaterowie są zresztą wprost witani jako zbawcy przez pewne plemię. W obu wypadkach wreszcie mowa jest o czerpaniu z ukrytych możliwości człowieka, ciała jego, a ducha, by stać się bogom podobnym.)
Właśnie... ten Gully... Od nieudacznika do skutecznego intryganta pełnego żądzy zemsty. Potem od bezwzględnego gracza, do osoby zdolnej do szerszego spojrzenia i szlachetnego gestu. Wreszcie od tegoż do - jako rzekłem - figury mesjańskiej... (A pobrzmiewa w tym gdzieś taka - lemowska jakby - nuta, że im więcej wiesz i możesz, tym mniej chce ci się być wrednym.)

Opowiadania znów, nie mniej potoczyście pisane, skrzą się od humoru (za najlepsze z nich uważa się często "Fahrenheit radośnie", ale ono akurat - w przeciwieństwie do reszty - nigdy mnie jakoś nie ruszało).

I jeszcze jedno dzieło Bestera zasługuje na dostrzeżenie: oryginalny superłotr komiksowy - Vandal Savage, znany u nas z jednego odcinka, nie pomnę, animowanego "Supermana" czy też animowanych przygód "Justice League" (przechodził on zresztą w tymż odcinku ewolucję w stylu tej Foyle'a).

Dodać też koniecznie trzeba, że telepata-szwarccharakter z serialu "Babylon 5", nie dość, że nosi nazwisko Alfred Bester (sic!), to jeszcze wzorowany jest w sporym stopniu na Reichu z "Człowieka..." (pierwszej zresztą powieści wyróżnionej, b. istotną dla światka SF, nagrodą Hugo); hołdzik taki.

Zresztą... Bester może też służyć za przykład obracający w niwecz jeden z popularnych antylemowych mitów... Mawiano - jak wiadomo - o Lemie (za plecami), że zawistny niby o cudzy talent, etc. Tymczasem Bestera rozpropagował u nas właśnie Mistrz himself ryzykując nawet podpadnięcie władzy, że usiłuje importować płody tak imperialistycznego pisarza.

Na koniec wątek osobisty: miałem okazję wymienić w życiu parę zdań z tłumaczem tegoż autora:
http://www.fahrenheit.net.pl/forum/viewtopic.php?f=26&t=4137

Edit drobny: skoro o tłumaczach mowa... Otóż fragment besterowego "Hobson's Choice" w mistrzowym przekładzie (cyt. za "Fif-ą"):

"— Co — powiedział Addyer — podróże w czasie?
— Tak. Jasne.
— Ta rzecz — wskazał Addyer „radio” — to maszyna czasu?
— Coś z tego. Z grubsza.
— Ale to za małe. Siwy zaśmiał się.
— Co to za miejsce? Co tu robicie?
— Śmieszne — powiedział siwy. — Każdy spekulował sobie na temat tych podróży. Jakie to będzie używanie dla eksploracji, archeologii, badań historycznych, socjalnych i tak dalej, nikt nawet nie zgadł, jaki będzie prawdziwy użytek… terapia!
— Terapia? Lekarska terapia?
— Tak. Psychologiczna terapia dla nie przystosowanych, którzy nie reagują na żadne inne leczenie. Pozwalamy im emigrować. Ustawiamy stacje co ćwierć wieku. Takie jak ta.
— Nie rozumiem.
— To jest biuro imigracyjne.
— Wielki Boże! — Addyer zerwał się z fotela. — To przez was ten wzrost ludności? Tak? Zauważyłem go! Śmiertelność jest teraz taka wysoka, a przyrost taki niski, że wasze nadwyżki dają o sobie znać. Tak?
— Tak, panie Addyer.
— Tysiące was tu przybywają — skąd?
— Z przyszłości, naturalnie. Podróży w czasie nie zrealizowano przed C/H 127. Nie ustawiliśmy łańcucha stacji przed C/H 189.
— Ale ci, co się tak prędko ruszają? Pan mówił, że są z przeszłości?
— O, tak, ale pierwotnie jednak z przyszłości, po prostu zadecydowali, że za bardzo się cofnęli.
— Za bardzo? Siwy skinął.
— Zabawne te pomyłki, jakie ludzie robią. Czytając historię stają się nierealistyczni. Tracą kontakt z faktami. Gość, którego znałem… nie chciał się zadowolić niczym mniejszym, tylko czasem elżbietańskim. „Szekspir — mówił — dobra królowa Bess. Armada Hiszpańska. Drake i Hawkins i Raleigh. Najbardziej męski okres historii! Zloty wiek. To coś dla mnie.” Nie mogłem go przekonać, więceśmy go wysłali. Trudno.
— No?
— Och, umarł w trzy tygodnie. Wypił szklankę wody — tyfus.
— Nie zaszczepiliście go? Jak to, jeśli armia wysyła ludzi za ocean, to zawsze…
— Pewno, te tak. Dostał wszystkie możliwe zastrzyki. Ale choroby ewoluują i także się zmieniają. Powstają nowe odmiany. Stare znikają. Przez to wybuchają pandemie. Nasze zastrzyki nie pomogły przeciw elżbietańskiemu… przepraszam…
Zażarzyło się przy aparacie. Zjawił się nagi mężczyzna i wypadł przez drzwi. Zderzył się niemal z nagą dziewczyną, która wstawiła głowę w drzwi, uśmiechnęła się i odezwała dziwnym akcentem:
— Je vous prie de me pardonner. Qui estoit cette gentilhomme?
— Miałem rację — rzeki siwy. — To średniowieczna francuszczyzna. Nie mówią tak od Rabelais’go.
Powiedział do dziewczyny: — Środkowoangielski, proszę. Dialekt Amerykanów.
— O, przepraszam, mr. Jelling. Pokręciło mi się z lingwistyką.
Pokręciło — dobrze tak? Czy też mówi się…
— Hej! — zawołał Addyer.
— Tak się mówi, ale teraz — tylko prywatnie. Nie przed obcymi.
— O, tak, przypominam sobie…
 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
— Jestem przekonany, że były czasy, w których żyłoby mi się szczęśliwie — powiedział Addyer. — Myślałem o tym latami.
— Też! — parsknął mężczyzna. — Złudzenie. Wymień pan jeden,
— Rewolucja amerykańska.
— Fuj! Żadnej higieny. Lekarstw. Cholera w Filadelfii. Malaria w Nowym Jorku. Żadnych znieczuleń. Kara śmierci za setki drobnych przestępstw, nawet za wykroczenia. Żadnej książki ani muzyki, którą pan lubi. Żadnej profesji, którą pan zna. Spróbuj pan jeszcze raz.
— Epoka wiktoriańska.
— Jak tam pana zęby i oczy? W porządku? Lepiej, żeby były. Nie możemy przesłać pana mostków ani okularów. A etyka jak? Kiepska? Musi być, inaczej zdechnie pan w tym czasie podrzynania gardeł. Jak się pan odnosi do klasowych różnic? Były raczej wielkie. Jak z religią? Nie radzę być żydem albo katolikiem, kwakrem, w ogóle — żadną mniejszością. A jak z polityką? Jeżeli jest pan dziś reakcjonistą, sto lat wcześniej te same poglądy zrobią z pana niebezpiecznego radykała. Nie myślę, żeby pan był szczęśliwy.
— Byłbym bezpieczny.
— Nie, gdyby pan nie był bogaty, a nie możemy wysłać wstecz pieniędzy. Tylko ciało. Nie, Addyer, biedni umierali w tamtych czasach koło czterdziestki, tylko uprzywilejowani przeżywali. Pan by takim nie był.
— Nie — z moją wyższą wiedzą? Jelling skinął ze zniechęceniem.
— Wiedziałem, że to wypłynie wcześniej czy później. Co za wyższa
wiedza? Pana mgliste wyobrażenia o nauce i wynalazkach? Nie bądź pan szalony, Addyer. Korzysta pan z techniki, nie mając pojęcia o tym, jak ona działa.
— To nie musiałyby być mgliste wyobrażenia. Mógłbym się przygotować.
— Na przykład? Co takiego?
— No… powiedzmy radio. Mógłbym zbić majątek, odkrywając radio.
Jelling uśmiechnął się.
— Nie odkryłby pan radia, gdyby pan pierwej nie odkrył stu związanych technik, które wchodzą w radio. Musiałby pan stworzyć cały nowy świat przemysłu. Musiałby pan stworzyć prostownik próżniowy i przemysł, który by go produkował. Obwód heterodynowy — i tak dalej. Musiałby pan wynaleźć produkcję elektryczności i przesyłania, i prąd zmienny. Musiałby pan — ale po co o tym mówić? Czy mógłby pan wynaleźć silnik spalinowy przed rozwojem destylacji ropy naftowej?
— Boże! — sieknął Addyer.
— Jeszcze coś — dodał poważnie Jelling. — Mówiłem o narzędziach technicznych, ale język to też narzędzie — komunikacji. Czy pan nie rozumie, że żadne studiowanie nie mogłoby panu wskazać, jak mówiono przed wiekami? Jak Rzymianie wymawiali łacinę? Czy pan zna dialekty greckie? Mógłby się pan nauczyć myśleć i mówić po flamandzku, po galicku? Nigdy, byłby pan głuchoniemym.
— Nie myślałem tak o tym nigdy — rzekł Addyer.
— Eskapiści nigdy nie myślą. Wszystko, czego szukają, to byle pretekst, żeby uciec.
— A książki? Mógłbym się nauczyć na pamięć jakiejś sławnej…
— I co? Cofnąć się w czasie i uprzedzić prawdziwego autora? Antycypowałby pan publiczność także. Książka nie staje się wielka, dopóki publiczność nie jest gotowa jej pojąć. Nie przyniesie profitu, dopóki nie będą jej kupowali.
— A gdyby w przyszłość?
— Już powiedziałem panu. To ten sam problem, tylko na odwrót. Czy starożytny mógłby wyżyć w dwudziestym wieku? Ostałby się żywy w ruchu ulicznym? Umiałby prowadzić auto? Mówić? Przystosować się do tempa, do idei, do wszystkiego, co pan przyjmuje automatycznie? Nigdy,
— Dobrze — rzekł rozeźlony Addyer —jeśli tak, to po co te tłumy podróżują?
— One nie podróżują — odparł Jelling — one uciekają.
— Przed czym?
— Przed ich własnym czasem.
— Czemu?
— Nie lubią go.
— Dlaczego?
__ A pan lubi swój?
__ Dokąd oni się udają?
— Wszędzie, tylko nie tam, gdzie należą. Szukają złotego wieku, włóczęgi! Wiecznie bumlują przez wieki… fuj! Połowa żebraków, których pan widzi, to włóczęgi w czasie, co poutykali w fałszywym stuleciu…"

A wy co sądzicie o twórczości Bestera?

olkapolka:

--- Cytat: Q w Kwietnia 25, 2012, 03:12:32 am ---BTW. Wszyscy lubiący SF lubią "Diunę", prawda?

--- Koniec cytatu ---
Nie, nieprawda:) Lubię SF, nie lubię Diuny - nawet parę miesięcy temu zweryfikowałam się filmowo...negatywnie.
Nie lubię z powodów wymienionych przez Ciebie w dalszej części: wysokooktanowa (hę?;) ) space opera...czyli to już było, a teraz przerabiamy to w kosmicznej skali...tylko dodamy trochę dziwnych mocy i rzeczy...
Bester (czytałam jedno opowiadanie, więc marnie w temacie) - właściwie Lem mnie skutecznie zniechęcił;)

P.S. Właśnie: pierwszorzędny drugorzędny...może poszerzyć wątek o pierwszorzędnych? W sensie - skoro przywołałeś FiFę - tych, którzy wg Lema zasługują na uwagę: Stapledon, Borges i Bradbury?:)

Q:

--- Cytat: olkapolka w Kwietnia 25, 2012, 04:18:10 pm ---Bester (czytałam jedno opowiadanie, więc marnie w temacie) - właściwie Lem mnie skutecznie zniechęcił;)
--- Koniec cytatu ---

Dziwne o tyle, że Lem był Bestera wielkim - jak na Lema - miłośnikiem.


--- Cytat: olkapolka w Kwietnia 25, 2012, 04:18:10 pm ---Właśnie: pierwszorzędny drugorzędny...może poszerzyć wątek o pierwszorzędnych? W sensie - skoro przywołałeś FiFę - tych, którzy wg Lema zasługują na uwagę: Stapledon, Borges i Bradbury?:)
--- Koniec cytatu ---

Stapledon i Borges to są gwiazdy tej wielkości, że jednak zasługują na osobne wątki (wątek?), ale Bradbury i - chwalony przez Mistrza w "Wejściu na orbitę" - Brown, jakoś się pomieszczą.

Bradbury'ego pamiętam najlepiej z nieznośnie melodramatycznych, a jednak łapiących za gardło - "Astropilota" (w sumie rzecz o reakcjach dziecka na kosmiczną służbę i takąż śmierć ojca) i "Ostatniej posługi" (facet pilnujący w muzeum techniki prototypu wehikułu czasu "wypożycza" go co noc i umierającym w zapomnieniu wielkim przynosi pociechę informując ich o tym, że ich dorobek, jednak, przetrwa) oraz "Ognistych balonów" (opowiastki b. umownej scenograficznie i zabarwionej religijnie, ale kręcącej się wokół tematu "minimum Kontaktowego" - okazuje się, że odrobina bezinteresownego współczucia starczy).

Brown znów to - w swej najlepszej dyspozycji - niestrudzony humorysta (prekursor stylu "Dzienników..." w jakimś sensie), wyśmiewający kretyńskie klisze, które SF znała już za jego czasów, a które pokutują w niej do dziś.
Oto fragment jego - wydanej w latach '40 ubiegłego już wieku - powieści "Ten zwariowany wszechświat", w której to redaktor groszowego czasopisma SF trafia do wszechświata alternatywnego ukształtowanego na modłę wyobrażeń (i marzeń) ówczesnych fanów i (zwykle młodych) autorów (stanowiącego zresztą pastisz światów amerykańskiej fantastyki lat '20 i '30). Pozwolę sobie zacytować biografię postaci, na którą się tam napotyka:

"Wziął Opowieść o Dopelle pióra Paula Gallico i zaczął czytać.
Trzeba się dowiedzieć wszystkiego o konkurencji.
W ciągu następnej godziny przekonał się, że współzawodnictwo było więcej niż trudne. Było niemożliwe.
Dopelle (zdawało się, że w ogóle nie miał imienia) był postacią po prostu niewiarygodną. Wydawało się, że miał wszystkie zalety i żadnych wad - Napoleona, Einsteina, Aleksandra Wielkiego, Edisona, Don Juana i Sir Lancelota. Miał dwadzieścia siedem lat!
Dzieje jego pierwszych siedemnastu lat życia były krótkie. Doskonały uczeń, przeskoczył kilka klas i ukończył z wyróżnieniem Harvard w wieku siedemnastu lat jako starosta roku i mimo stosunkowo młodego wieku najbardziej popularny z wychowanków.
Prymusi zazwyczaj nie cieszą się popularnością, ale Dopelle okazał się wyjątkiem. Nie był kujonem. Swoje wysokie noty zawdzięczał zdolności zapamiętywania wszystkiego, co usłyszał lub przeczytał, co oszczędzało mu konieczności ślęczenia nad podręcznikami.
Mimo znacznego obciążenia nauką (wysłuchał wszystkich możliwych wykładów) znalazł czas, by być kapitanem niepokonanej drużyny futbolowej. Sam zarabiał na studia i w trakcie ich stał się niezależny finansowo dzięki sześciu powieściom przygodowym, które napisał w wolnym czasie, a które od razu stały się bestsellerami i były nimi aż do chwili obecnej.
Zyski z tych książek (które, rzecz jasna, co do jednej zostały sfilmowane) umożliwiły mu nabycie krążownika kosmicznego i wyposażenie laboratorium, w którym podczas dwóch ostatnich lat studiów dokonał kilka ważnych wynalazków w dziedzinie techniki podróży i wojen kosmicznych.
Oto Dopelle w wieku siedemnastu lat - wtedy jeszcze stosunkowo młody. Jego kariera dopiero się rozpoczynała.
Po ukończeniu Harvardu poszedł do Szkoły Pilotażu Kosmicznego, wyszedł z niej jako porucznik i przez rok czy dwa szybko awansował. W wieku dwudziestu jeden lat był szefem kontrwywiadu i jedynym człowiekiem, któremu udało się dostać z misją szpiegowską do Układu Arktura i wrócić.
Większość informacji, jakie Ziemianie mieli o Arkturianach, pochodziła od niego.
Był niewiarygodnie dobrym kosmopilotem i żołnierzem. Raz po raz jego eskadra odpierała ataki Arkturian - przy czym Dopelle nie tylko dowodził walką, ale i brał w niej czynny udział. Ze względu na jego nieocenioną wiedzę naukową dowództwo prosiło go, by nie angażował się w walce. Jednak on najwidoczniej nie musiał już słuchać rozkazów i walczył przy każdej nadarzającej się okazji. Wydawało się, że szczęście mu wyjątkowo sprzyja. Jego jaskrawoczerwony statek kosmiczny Mściciel nigdy nie został trafiony.
W wieku dwudziestu trzech lat był generałem wszystkich sił Układu Słonecznego, ale dowodzenie wydawało się najmniej ważną dziedziną jego działalności. Z wyjątkiem sytuacji kryzysowych przekazywał dowództwo w inne ręce i spędzał czas szukając rozrywki w podniecających eskapadach szpiegowskich lub pracując w swym tajnym laboratorium na Księżycu. To jego praca umożliwiła Ziemi uzyskanie technologicznej równowagi, a nawet lekkiej przewagi nad Arkturianami.
Lista odkryć, jakich dokonał w tym laboratorium, była niewiarygodnie długa.
Chyba największym z nich było stworzenie sztucznego mózgu - Mekky. Dopelle wyposażył go w zdolności umysłowe przekraczające ludzkie możliwości. Mekky nie był człowiekiem (Gallico twierdził, że choć Mekky jest naprawdę rodzaju nijakiego, zawsze mówiono o nim w rodzaju męskim), lecz pod pewnymi względami go przewyższał. Potrafił czytać w myślach i przemawiać do ludzi, zarówno pojedynczych, jak i całych tłumów, telepatycznie. Potrafił nawet - z bliska - czytać w myślach Arkturian. Kilku ludzi telepatów też tego próbowało, ale wszyscy zwariowali, nim zdążyli zdać sprawę ze swoich odkryć.
Mekky potrafił też rozwiązać - niczym elektroniczna maszyna licząca - każdy problem, obojętnie jak trudny, jeśli tylko podano mu wszystkie dane.
Posiadał też zdolność teleportacji - natychmiastowego przenoszenia się w przestrzeni bez konieczności podróżowania statkiem kosmicznym.
To czyniło go nieocenionym emisariuszem, umożliwiając Dopelle'owi, gdziekolwiek był, utrzymywanie kontaktu ze swoją flotą kosmiczną i rządami Ziemi.
Pod koniec Gallico opisał krótko i wzruszająco romans między Dopelle'em a Betty Hadley. Wyglądało na to, że byli zaręczeni i bardzo w sobie zakochani, ale postanowili zaczekać ze ślubem do końca wojny.
Tymczasem Betty Hadley nadal pracowała jako redaktor najpopularniejszego magazynu romansów, robiąc to samo co wtedy, gdy poznali się z Dopelle'em i pokochali - podczas jednej z jego tajnych misji, gdy incognito przebywał w Nowym Jorku. Teraz cały świat podziwiał tę parę zakochanych, niecierpliwie oczekując końca wojny i dnia ich ślubu."

Pytanie jednak kimże ów - podobny w nachalnym nadczłowieczeństwie choćby osławionej Honor Harrington - Dopelle był? Oto odpowiedź:

"Jak naprawdę wyglądał Dopelle? Czy - jak we śnie - przypominał Errola Flynna? Czemu nie? Może Dopelle był Errolem Flynnem. Jeśli Keith nie zapomni, to sprawdzi i przekona się, czy jest tu jakiś Errol Flynn.
/.../
Keith szybko zamknął usta. Przez kilka sekund przypatrywał się Dopelle'owi. Później powiedział:
- Teraz pana poznaję - a przynajmniej mam wskazówkę, o co w tym wszystkim chodzi, i zaczyna mi się to układać w logiczną całość. Pan jest Joe Doppelberg - albo raczej dubler Doppelberga.
- A kim jest Joe Doppelberg?
- To fan science fiction z... stamtąd, skąd przybyłem. Pan wygląda tak jak on - a właściwie jest takim, jakim on chciałby być! Jest pan starszy, rzecz jasna, i tysiąc razy przystojniejszy, bardziej romantyczny i inteligentniejszy... Jest pan właśnie taki, jakim on chciałby być. Pan... on pisał do mnie długie listy, pełne zjadliwego humoru, do mojego działu, i nazywał mnie pan Rakieciarzem, i nie lubił naszych okładek, ponieważ potwory nie były dość okropne i...
Keith urwał i szczęka znów mu obwisła."

Jak widzimy, stanowil męską Mary Sue. (Smutne zresztą, że bohaterowie tego typu nadal w "eS"eFach straszą w ilościach hurtowych.)

liv:

--- Cytuj ---Nie, nieprawda:) Lubię SF, nie lubię Diuny - nawet parę miesięcy temu zweryfikowałam się filmowo...negatywnie.
--- Koniec cytatu ---
hihi (zamiast słoneczka)
Diuna leży na półce od 27 lat. Parę prób sięgnięcia, zakończone na pomacaniu grzbietu tomu pierwszego.
 Film, niedooglądany, zniechęcił do reszty.
Zdaje się, że nie lubię sag.
Wszystkie kojarzą się z sagą rodu Forsyteów, Palliserów, czy innych Połanieckich.
Tyle, że fajne robaki. Więcej z filmu nie pamiętam.
A, walczyli o jakiś surowieć.
Ale zawsze o coś walczą - nuda.
Zaś Baudbery...
Fahrenheit - i film i książka bardzo.
Lubię papierowe książki.  :)
Kroniki marsjańskie zaskoczyły poetyckim klimatem.
Nastrojowe.
A, jak zaskoczyły, to już dobrze.
Więc podobałymisię.

maziek:

--- Cytat: liv w Kwietnia 25, 2012, 07:15:10 pm ---... kojarzą się z sagą rodu Forsyteów, Palliserów...

--- Koniec cytatu ---
... Polsilverów ...

;)

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej