Na te tereny, ktore tu roztaczasz, ja w ogole nie bede wchodzil. Licytowanie sie na osoby, na ich wiare, emocje i jakies personalne, wzajemne przepychanki mnie nie interesuje. Nie po to spedzilem tyle czasu na czytaniu o technikaliach, zebym to teraz przekreslil i zeskoczyl pare pieter nizej, na poziom abstrakcyjno-motywacyjny. Mozna, owszem o tym rozmawiac, ale rownolegle i odrebnie od kwestii technicznych, a zarazem na pewno nie na zasadzie: Ktos tam powiedzial cos tam, a ktos inny cos innego, a ja sie podczepiam do sekty tej i sie z ta sekta, oraz z jej pogladami identyfikuje, oraz biore za nie odpowiedzialnosc. W podobne tony uderzal wlasnie ten lekarz, z linka Mazistej.
Ok, już wyjaśniam. Zacznę od tego, że b. mi się podoba - serio - to, że postanowiłeś skupić się na technikaliach. B. to w duchu Konstruktora z "Summy..." (jak sądzę, i dawałem temu wyraz, niedościgłego wzorca, do którego powinniśmy równać w trakcie wszelkich tu naszych poważniejszych rozważań). To jest b. dobre postawienie sprawy.
Teraz wyjaśnię dlaczego wplotłem tu wątek plotkarsko-brukowy (czyli kto w co wierzy i na ile to ew. zabawne, z zewnątrz patrząc)... Otóż, przyznaję bez bicia, że podejrzane wydają mi się wszelkie te sytuacje gdzie ktoś zaczyna od - płynącej z prywatnych, tak ugruntowanych, że w psychice danego
ktosia nijak nieobalalnych, przekonań - tezy i stara się do niej dobierać argumenty. Stanowczo wolę sytuacje, gdy teza wynika ze zgromadzonego materiału badawczego. (Dlatego zahaczyłem tu o kreacjonizm, najbardziej chyba osławiony przykład sytuacji pierwszego typu.) Nie znaczy to, oczywiście, że nikt nigdy w dziejach Nauki nie zdołał nigdy udowodnić badaniami czegoś co prywatnie mu
świtało, ale podejrzliwość pozostaje (bo osoba taka - z dużym prawdopodobieństwem - będzie, minimum mimowolnie, stronnicza, odległa od naukowego obiektywizmu).
To jednak pół biedy, bo - o czym w sumie była mowa - prywatne
oszołomstwo (przykro mi, ale tak muszę zaklasyfikować poglądy zarówno Norkowskiego, jak i Ecclesa), nie ma znaczenia, póki metoda naukowa jest rzetelna (nie słyszałem, by kto podważał dokonania M. Giertycha w zakresie dendrologii, na tej podstawie, że ów pan w smoka wawelskiego wierzy).
Tylko, właśnie, musimy mieć pewność, że stoimy na gruncie naukowym, nie tez metafizycznych (tj. niefalsyfikowalnych).
W związku z czym chciałbym od Ciebie usłyszeć odpowiedzi na kilka pytań (z krótkim uzasadnieniem).
1. Czy w świetle Twojej wiedzy/Twojej interpretacji zgromadzonej wiedzy pozostaje jednoznacznie w mocy maksyma
"no brain - no gain" (oczywiście w odniesieniu do organizmów o pewnym stopniu komplikacji budowy, w tym do Ohydka vel Lepniaka); tj. czy istota bezmózga - o ile nie jest pantofelkiem lub orchideą - martwa jest
de facto (minimum: trwale nieprzywracalna do - choćby skrajnie zaburzonej - świadomości)?
2. Jeśli tak, to czy - nadal w oparciu o wiedzę medyczną - uznajesz istnienie kryteriów pozwalających na jednoznaczne stwierdzenie, iż mózg jest martwy (z wyliczeniem jakie to są kryteria i dlaczego właśnie one)
*?
3. Czy sądzisz, że badania testujące zaproponowane w odpowiedzi na punkt drugi oznaki życia/śmierci są w praktyce realizowalne w Polsce (przy obecnym stanie służby zdrowia, sprzęcie jakim dysponują szpitale, średnim poziomie kwalifikacji kadr medycznej) i to nie
od wielkiego dzwonu, na pokaz, w przodujących klinikach, a w zwykłych, przeciętnych szpitalach? (Nie interesują mnie bowiem zapisy idealne na papierze, skazane na pozostanie martwą literą. Konstytucja ZSRR była, bodaj, b. udana, ale co z tego...)
* Tu wyjaśnienie, dlaczego uważam to akurat pytanie za kluczowe: otóż
dlatego, bo jeśli nie podasz tego jednoznacznie, mogę się obawiać, że będziemy mieć do czynienia z
"życiem dziur" (przez analogię do
"Boga dziur") czyli przekonaniem, iż może są poniżej obecnego progu wykrywalności jakieś objawy życia, których znanymi dziś metodami badawczymi stwierdzić się nie da) i tak właściwie pewnym być śmierci można dopiero gdy pacjent zacznie gnić (jak szydził
maziek pisząc o
kościach). Jest to istotne o tyle, że z każdym kolejnym postępem metod diagnozowania, teoretycznie rozwiewającym poprzednie wątpliwości, możemy znów twierdzić, że są objawy kolejne, jeszcze bardziej utajone i tak w koło
Mazieju , aż zejdziemy na poziom subatomowy, gdzie ruch nigdy nie ustaje (co oznacza, że równie dobrze możemy nieuchwytne objawy owe do wiadomego Czajniczka wsadzić i na orbitę niewykrywalną puścić). Ma to przy tym znaczenie praktyczne dalece głębsze niż tylko sprawa transplantacji - załóżmy nawet, że wszyscy obywatele gremialnie podpiszą, iż nie życzą sobie być rozbierani na półtusze... znaczy... na przeszczepy, pozostanie jednak kwestia blokowania dostępu do respiratorów itp. nowym, rokującym, pacjentom, przez tych, którzy w świetle skumulowanej wiekami wiedzy medycznej szans odżyć nie mają. (Tak, indywidualna delikatność sumienia, i obawa, że może się coś niewykrywalnego przeoczyło, może mieć b. przykre skutki praktyczne. I owocować większą ilością trupów niż ew. niedostatecznie porządna diagnostyka, która raz na
n razy zaowocuje uznaniem półżywego za trupa i zaniechaniem udzielania mu pomocy - co też jest,
ofkors, tragiczne.)
Oczywiście pozostaje to w związku z pytaniem czy faktycznie znamy udokumentowane przypadki odżycia pacjentów, u których zgodnie z porządnie zastosowaną procedurą stwierdzono BD.
Jeśli już odpowiedziałeś, na któreś z moich pytań, to - z góry przepraszając za fatygę - prosiłbym o powtórną łopatologiczną, odpowiedź, jak dla prostego, przytępego, chłopa (którym jestem).
Tu jeszcze słówko o Ecclesie - jego (i Poppera) tezy z
"The Self and Its Brain" są b. w porządku, z punktu widzenia roli jaką miały pełnić - znaleźć lukę w fizykalnym paradygmacie, w który zdoła się wcisnąć WW i dusza (
"dusza dziur", znów od
"Boga dziur" niedaleko). Filozoficznie można postawić dowolnie niefalsyfikowalną tezę, cała metafizyka na tym polega. Gdybym jednak miał traktować to serio jako Naukę zapytałbym zaraz jakimi metodami da się wykrywać psychony (co by nam zresztą zaraz problem rozwiązało - wykrywamy, że psychonów nie ma, bo się od synaps odkleiły - znaczy: trup
).
ps. Jak
guglałem sobie nt. mózgu i świadomości taki pan mi się wygrzebał:
http://marcinmilkowski.pl/pl/o-mnie(Z tematem wiele wspólnego nie ma, ot, tyle, że jego zdaniem da się doskonale wyjaśnić świadomość pracą mózgu, co wszelkie hipotezy
duszy czyni zbędnymi, ale zawsze Polak publikujący w MIT Press.)