Ja przeczytałem ostatnio sympatyczną fantastykę nienajwyższych lotów czyli "Księżyc buntowników" Davida Webera. Jest to przygodowa space opera, której głównymi bohaterami są nasz stary dobry Księżyc (czyli zamaskowany od wieków w jego postaci statek kosmiczny Dahak) i astronauta z NASA, który został jego dowódcą.
(Smutne tylko, że jeden z głównych bohaterów jest niezłomnym
american hero, który ocali ludzlość, odrodzi upadłe kosmiczne imperium i zostanie jego władcą. Stosowanie tak ogranych chwytów może zepsuć najlepsze pomysły, a szkoda bo Weber stara się pisać historię będacą prawdziwą SF, przynajmniej w jakimś stopniu, i jest w tym dość pomysłowy.)
Czytam też gigantyczne cykle fantasy Martina i Eriksona i stwierdzam ze smutkiem, że są zdecydowanie lepsze niż sporo z tego co nam się ostatnio sprzedaje po logo "SF" (bo przecież nie SF). Co nie zmienia jednak faktu, że fantasy jest bardziej schematyczna i powtarzalna.
Ale to na szczęście nie wszystko. Odtrutką na popadający w koleiny infantylizmu (choć jako rzekłem sympatyczny) cykl Webera i narastające przekonanie o supremacji fantasy był dla mnie cykl Alastaira Reynoldsa, którego najnowszy tom - "Arka Odkupienia" - zrobił na mnie nawet lepsze wrażenie niż poprzednie. Podoba mi się w nim, że przedstawia wreszcie Kosmos jako miejsce nieprzyjazne-dla-ludzi, prędkość światła jako nieprzekraczalną itp. Nie jest to co prawda twórczość Mistrza, ale miło, że znajduje On spadkobierców... (Także reynoldsowskie maszyny przypominają rdzewiejącego Terminusa

.)