Polski > Akademia Lemologiczna

Akademia Lemologiczna [Doskonała Próżnia]  

<< < (3/37) > >>

Rachel:
Bohater pierwszej opisywanej prze Lema książki "Les Robinsonades" staje przed wymysłami swojego umysłu, fatamorganami, prowadzi grę z własną chorą wyobraźnią.
Powoli zatraca kontakt z samym sobą, poniekąd podobny problem jak w "Solaris".
Dialogi, potyczki i próba życia z postaciami powołanymi do zycia przez umysł bohatera.
Dalej jednak bardziej wygląda, to na scenariusz do brazylijskiej telenoweli, gdzie w końcu w 3000 odcinku okaże się, że ta Sierodka w której on się kocha i jej pragnie, to naprawdę on sam, tylko już samo o tym nie wie ::)

Mam nadzieję, że powyższe zostanie mi wybaczone. :)

nty_qrld:
Nie zniechęcajcie się - dalej jest (w większości wypadków) tylko lepiej. Gigamesh jest wg mnie wyśmianiem książek, którą jedyną zawartością są przypisy, symbole i odwołania do przeróżnych faktów (z dziejów, mitologii, książek). Gdy czytam ten rozdział od razu staje mi przed oczami interpretacja na lekcji polskiego jakiegoś wiersza, gdzie czasami nawet w bardzo neutralnych (przynajmniej wg mnie) zwrotach nauczyciel(ka) doszukuje się niestworzonych rzeczy. [OFT: A już najbardziej wkurza mnie, gdy interpretacja książki wg nauczyciela 'dziwnym trafem' pokrywa się prawie całkowicie z interpretacją z końca książki] Na dobrą sprawę we wszystkich dziełach można znaleść takie interpetacje, których autor nie planował - przykładem chociażby Lem ze swoją Summa Technologiae (nie pamiętam dokładnie o co szło - chyba część interpretacji dołożyło życie z odkryciami biologicznymi); tak samo jak w przypadkowych liczbach można odczytywać Wyroki Losu.
pzdr

Deckard:
"Gigamesh" jest drugą recenzją zawartą w "Próżni doskonałej". Jest próbą wyśmiania kabalistyki oraz gnostycyzmu. Obydwie metody udowadniania prawdziwości Biblii oraz wiary chrześcijańskiej, są z definicji nieprawdziwe, gdyż oparte na dogmatach nie mających żadnego pokrycia w rzeczywistości. W kontekście "Gigamesha" oraz Lemowskich rozpraw na temat matematyczno-okultystycznych ram tej książki przychodzi mi na myśl rzeczywista historia, która sama kpi z kabalistyki. Jest to historia życia niejakiej Joanny d'Arc. Przykład panny d'Arc jest nie tylko wyśmianiem średniowiecznych dogmatów, ale przede wszystkim dowodem zakłamania i fałszywości Kościoła Katolickiego. W 1431 roku Św. Inkwizycja skazuje Joannę na śmierć przez spalenie na stosie. Przez wiele lat następują próby kasacji wyroku. Wszystkie petycje do ówczesnego Papieża kończą się niepowodzeniem, gdyż głowa Kościoła katolickiego nie może zaprzeczyć nieomylnej Św. Inkwizycji. W końcu udaje się skasować wyrok w 1456 r. (co za pociecha dla skazanej! ). Jeden z wysoko postawionych duchownych, który powtórnie rozpatrywał jej sprawę, zaczął dowodzić prawdziwości jej boskiego posłannictwa na podstawie liczby 13 (bowiem sama Joanna utrzymywała, że po raz pierwszy zaczęła słyszeć głosy w wieku 13 lat). Ów ciemny kleryk dostrzegł, iż liczba 3 oznacza Św. Trójce natomiast liczba 10 oznacza Dziesięć Przykazań. Oczywiście człowiek wolny od doktryn katolickich swobodnie mógłby powiedzieć, że 13 to także pechowa liczba - i faktycznie dla Joanny była pechowa - aż nadto. Żeby nie było za mało, Kościół Katolicki po 450 latach znów budzi do życia już i tak sromotnie pokrzywdzoną przez Kościół Joanna d'Arc i  w 1906 r. beatyfikuje ją, szybko zapominając i wyciszając powód z jakiego została skazana na śmierć. Na początku XX w. Francja przeżywała znaczący spadek zainteresowania religią. Kościół Katolicki musiał szybko zrobić coś, co przywróciło by tłumom wiarę w jedyną właściwą religię. Niestety (a raczej -stety) zorientowali się za późno i Francja jest dzisiaj na szczęście krajem niewyznaniowym, a nawet przez wielu uważana za kraj ateistyczny. Obecnie większość ludzi kojarzy Joannę d'Arc ze świętą z obrazka, nie znając jednak prawdziwej historii tej wielkiej bohaterki narodowej, tak sponiewieranej przez wiarę chrześcijańską, której była w pełni oddana. Przepraszam za ten przydługawy wywód historyczny, alem wenę zdobył to i trudno było się powstrzymać - mam nadzieję, że mi to wybaczacie.
Co do samego "Gigamesha" to oczywiście jest to już o niebo lepsze od poprzedniego rozdziału. Zwłaszcza, że numerologiczne wywody wewnątrz latrynowe oraz pociężarówkowe przynajmniej mnie rozśmieszyły.

CU
Deck

Antea:
Ja bym chciała powiedzieć, co mnie we wstępie zachwyca. Nie tylko autoironia,  i to taka pudełkowa, bo to się tak podwaja , ironia wobec ironisty, który jest ironicznym autorem  ksiazek... Deckard
--- Cytuj ---
--- Koniec cytatu ---
Wstęp, który jest równocześnie mini-recenzją całej książki prawie nic nie wnosi. Jest zupełnie suchy i jałowy. Lem stara się w nim pokrótce zaprezentować sam pomysł utworzenia zbioru recenzji nieistniejących książek. Oczywiście sam pomysł jest całkiem niezły - to trzeba przyznać. Idea taka została później przez Lema wykorzystana w "Golemie XIV", którego wstęp jest moim zdaniem rewelacyjny. Przez pewien czas miałem wrażenie, że naprawdę czytam prolog napisany przez znanego naukowca. Dopiero opisy wydarzeń usytuowanych w odległej przyszłości zdemaskowały sprytny zabieg literacki, jakiego dopuścił się autor. Powiem szczerze, że była to bardzo miła niespodzianka. Chciałbym, żebyście opisali co Was zachwyca we wstępie (być może ja po prostu czegoś nie dostrzegam)?
No myślę, że choćby tego, ze to jest taka pigułka - syntezy literaturoznawstwa i jednocześnie piguła na przeczyszczenie dla tzw. krytyków  literackich i róznych przemądrzalców od literatury.
Albo ten fragment:"Gigamesz najmniej przypadł mi do gustu. Chodzi o worek i szydło;czy jednak doprawdy warto zbywac  t a k i m i  dowcipami arcydziela?
Ja dopiero niedawno odkryłam tę stronę  - i Pana Lema też, ale czytam z wielką przyjemnością .
Pozdrawiam. An.

Deckard:
Świetnie! Witam serdecznie na forum.
A co sądzisz o "Les Robinsonades"?

CU
Deck

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

[*] Poprzednia strona

Idź do wersji pełnej