Zgoda, są takie. Ale dla mnie te Emmerichy, Bay'e i ich baje to nie jest SF wogóle. To są brednie jakoweś.
SF to jest "Gattaca", o niej se mogę pogadać, podumać... O "Matrixie" od biedy też.
A tamto? "Armageddon" np. próbowałem oglądać dopiero gdy trafił do TV, i po ok. 15 minutach nie byłem w stanie usiedzieć przed TV, zacząłem oglądać jednym okiem zajmując się czym innym. Ale nawet ta chała czegoś (w intencji) uczy. Uczy, że może spaść meteor i zrobić kuku. A znów czołowe łajno Emmericha ("Impotence day" czy jakoś tak) pokazuje, że trza mysleć globalnie, nie partykularnie. Owszem, jest to kręcone przez debili, i dla debili, ale nawet z tego jakiś zacny komunał wycisnąć się da.
(Tylko dlaczego Hoko uważa mnie za apostoła tej tandety?)
ps. a z westernami to masz rację, oczywiście, Amerykanie ogólnie o czym by filmu rozrywkowego nie kręcili to ma on tendencję do skręcania w western (dotyczy to i kina policyjnego, i bandyckiego... tylko z romansu westernu nie zrobisz, i z - uczciwszy uszy - pornola)...