Tak jak rodzina + 3 nie oznacza z automatu patologii i biedy z nędzą - za co ma być karana. Ta może być i w rodzinie +2 i w każdej innej. Więc dlaczego ją karać za dostarczenie do społeczeństwa 3 wartościowych trybików? Może karać +2 za dostarczenie kiepskich jakościowo pasożytów?
Moim zdaniem ma tutaj miejsce nieporozumienie. Po pierwsze wycofałem się z pomysłu karania za trzecie i kolejne dziecko na rzecz nie-wynagradzania. Ale jest chyba jeszcze bardziej fundamentalna kwestia: w pierwszym poście napisałem, że sednem problemu jest znalezienie rozsądnego kompromisu pomiędzy sprzecznymi celami: 1. ograniczeniem liczby ludzi (których jest za dużo, w szczególności w miejscach globu uboższych w zasoby) a 2. jako-takim utrzymaniem systemu emerytalnego (czy też w ogólności: ekonomicznego). Odpowiedź na pytanie "a dlaczego karać / nie nagradzać za kolejne dziecko?" jest zawarta w punkcie 1. Nie uważam bowiem - i tutaj pewnie jest zasadnicza różnica pomiędzy mną a np. bezkrytycznymi zwolennikami programów typu 500+ - że "im nas więcej, tym lepiej" (pobrzmiewa gdzieś w tym idiotyczna obecnie ze względu na rozwój techniki myśl nakazująca przeliczać ludność na liczbę możliwych do wystawienia w ew. wojnie "bagnetów"). Nie uważam też, że z automatu wszystkie rodziny wielodzietne to patologia (w ogóle wzbraniałbym się przed używaniem w tym kontekście słów w rodzaju "pasożyty"). Chodzi mi jedynie o to, że polityka demograficzna powinna być pewną wypowiedzianą wprost, długofalową umową społeczną, w której określi się, co jest jej celem (np. liczba ludności X o określonej strukturze wiekowej w takim-a-takim horyzoncie czasowym
*), a nie sprowadzać się do "macie tu kasę do ręki i jazda". No a jak taką umowę rozumiem, już napisałem powyżej - nie karzemy za brak dzieci + nie karzemy za nadmiar + ale wspieramy decyzję o pierwszym i drugim dziecku (w skrócie). Nie jest to niekonsekwencja podejścia, tylko próba pogodzenia sprzecznych wyjściowych przesłanek.
Oczywiście same ulgi na dzieci to tylko jeden z aspektów, bo takich ukłonów w stronę rodziców powinno być więcej. Przykład z brzegu - szczepienia, które z zakresu podstawowego są bezpłatne, ale jeżeli ktoś chciałby szczepić dziecko szczepionką zbiorczą (mniej wkłuć, a zatem mniejszy dyskomfort dla małego pacjenta), to już musi za nią zapłacić. Byłoby miło, gdyby dopłacał tylko różnicę pomiędzy standardem a wersją droższą. To są bardzo konkretne kwoty, a polityka państwa jest taka, że jeżeli kogoś stać, to od razu traci całą korzyść.
* Ja nie wiem, jaki powinien być ten cel. Piszesz "Oczywiście mówię o sytuacji kiedy przyrost jest ujemny." A może właśnie celem powinien być stopniowy, łagodny spadek liczby ludności (jeżeli tak, to traci ważność argument o karaniu bezdzietnych, czyż nie)? Tutaj rzecz jasna kontrargumentem będzie wydolność gospodarki (a dokładnie: obciążenie pracujących), ale to z kolei poszerza problem w ogóle na całą strategię państwa. Kwestie takie jak: jaki powinien być wiek emerytalny, jakie powinny być podatki, inwestycje w które branże (a może w edukację?) dadzą w przyszłości większą wydajność, jak umiejętnie skorzystać z już osiąganego wzrostu produktywności, z których współczesnych zdobyczy cywilizacyjnych powinniśmy zrezygnować, bo są nie do utrzymania w długim okresie, etc. Zmierzam do tego, że to jest megaskomplikowane i wychodząc od prostego z pozoru pytania "500 złotych na dziecko czy nie?" szybko dochodzi się do fundamentalnych pytań o całość systemu.
Ale w tym przypadku...a składka na ubezpieczenie zdrowotne? To nie ten ułamek? Co powinna pokrywać?
Dziwne pytanie. Ubezpieczenie to ubezpieczenie - dywersyfikacja ryzyka w skali danej społeczności, w tym wypadku na wypadek choroby niektórych jej członków; opieka zdrowotna to nie tylko wizyty i leki, ale też chociażby infrastruktura. A minimalna odpłatność, o której wspomniałem to miał być jedynie bodziec, który zaszyty w systemie mógłby go trochę bardziej racjonalizować (czyli nie chodzimy do lekarza z błahego powodu, bo mamy taką możliwość, nie kupujemy leków, których i tak nie zużyjemy, etc.). Ale nie chciałbym tutaj otwierać nowego wątku pt. służba zdrowia.
Ale jeszcze analogicznie do uwagi powyżej jako kolejny przykład dziwnych (bezmyślnych?) reguł - prywatna opieka zdrowotna. Jeżeli ktoś ma to szczęście, że pracodawca opłaca mu abonament w prywatnej przychodni, to jest to traktowane jako przychód, więc trzeba od niego zapłacić podatek. Czyli znowu - nie dość, że ktoś odciąża publiczny system opieki zdrowotnej, to jeszcze jest za to karany.