To jednak masz większą wytrzymałość - bo u mnie już po 5 rozdziale – takie wrażenia;)
Ćwiczyłem wytrzymałość czytając różne bzdury SyFy i komiksy za młodu
- Żuławski "Na srebrnym globie"
- Stapledon " Odd John"
- Hofstadter - o ile inglisz wchodzie w grę
- Witkacego "Nienasycenie" ja muszę uzasadnić;))
- Camusa - liv
- Borgesa - Ty (wszystkie wymienione opowiadania są w "Fikcjach")
- Swifta - ktoś:)
Chociaż dla mnie wszyscy są "na miejscu" - ale trzeba wesprzeć cytatami.
I zdecydować się na tytuły.
Stapledona i Żuławskiego jednak bym postulował po dwa tytuły (z czego drugi S. tylko jeśli
inglisz akceptujemy), bo Lem jednak po dwa chwalił (wiem, w "Fif'ie").
Borgesa - dwa pierwsze argumentował bym przywoływanym już podrodziałkiem "Borges i Stapledon" (już widzę Twoją minę, że znów
"Fif"-am sobie
):
Natomiast do utworów najświetniejszych należą Tlön, Uqbar, Orbis Tertius i Labirynt. Oba można zaliczyć do kręgu utopii, rozumianej jako wykład obiektami — pewnej teorii istnienia. Labirynt to Uniwersum jako biblioteka; świadomych rzeczy może to tylko do noweli zrażać, że nazbyt jawnie korzysta Borges ze wzorca matematycznego (probabilistycznego) paradoksu o małpach, co by mogły, waląc ślepo w klawisze maszyn do pisania, powtórzyć wszystkie teksty największej biblioteki, byle dać im dość czasu. Albowiem—to uwaga ogólna — mając znakomitą szkołę poetycką i znając przez to tak dobrze wagę i jakość stawianego słowa, jak to tylko poeta potrafi, Borges nie ugina się jednak pod nadmiarem pomysłów różnorodnych: toteż utwory jego najlepiej jest czytać osobno, a nie seriami, gdyż w tym drugim wypadku narzucają się ich podobieństwa. Idzie nieraz o taki sam główny schemat, taki sam kompozycyjny zarys, w rozmaitych wariantach kolejno wypróbowywany.
Bibliotekarze szukają „ultymatywnej księgi”, której by jednak i wtedy nawet nie rozpoznali, gdyby im w ręce wpadła; toteż właściwie jest Labirynt–Biblioteka — Kosmosem: w nim także, gdybyśmy prawdę ultymatywną jego poznali, tj. gdyby wśród wszystkich wypowiedzi ludzkich, co góry książek utworzyły, znajdowała się gdzieś nawet jedna, co „Uniwersum wykłada”, co „jego istotę ujmuje” — nie mielibyśmy sposobu, aby taką rewelację rozpoznać. Ale ponadto Biblioteka nie jest reprezentacją Kosmosu, lecz samym Kosmosem — „odwróconym” (inwertowanym), ponieważ oprócz niej nic nie istnieje; ona, z jej korytarzami sześciokątnymi, z milami regałów książkowych, wśród których bibliotekarze żyją, śpią stojąc i umierają — to nieskończoność sama. A więc świat jako labirynt z prawdą praktycznie nie istniejącą, bo nawet jeśli i zapisaną w nim, to nieczytelnie po wieczność. Jedną z najoryginalniejszych koncepcji Borgesa wciela dziwaczna utopia Tlön, Ugbar, Orbis Tertius, kończąca się zastanawiającymi zdaniami:
Ta okoliczność, że każda filozofia jest z góry dialektyczną grą, że jest filozofią „jak gdyby”, doprowadziła do jej rozmnożenia. Istnieje wielość niewiarygodnych systemów, których budowa przecież urzeka, a ich charakter zadziwia. Metafizycy Tlönu nie wyruszają na poszukiwanie prawdy ani nawet prawdopodobieństwa: szukają oni — Zdumienia. Zdaniem ich metafizyka jest gałęzią fantastycznej literatury…
W tym trzyczęściowym, przewrotnym opowiadaniu występują zrazu osoby realne —m. i. sam Borges — które odnajdują w encyklopedii wzmiankę o Uqbarze, a nadto książkę o Tlönie. W części następnej, nazwanej Dopiskiem z 1947 roku, Borges wyjawia najpierw, że zagadka Tlönu zdobyła wytłumaczenie: od 1824 roku istnieje tajna organizacja uczonych, zajmująca się sukcesywnym wymyślaniem świata cywilizacji, osadzonej na fikcyjnej planecie. Lecz zaraz potem to, co miało być czystym wymysłem, częściowo się realizuje: Borges opisuje odkrycie kompasu, na którego tarczy widnieją litery alfabetu tlöńskiego. Powiada wyraźnie: Tu włamał się po raz pierwszy fantastyczny świat w świat rzeczywistości. Z trzeciej części wynika na koniec, że to nasz, realny świat ma się przekształcić w Tlön.
Opowiadanie zawiera rozmyślne sprzeczności; tajne stowarzyszenie astronomów, biologów, inżynierów, metafizyków, poetów, chemików, matematyków, moralistów, malarzy i geometrów (jak powiada Borges) — pod przywództwem anonimowego geniusza tworzy „pierwszą encyklopedię Tlönu”; zarazem encyklopedia ta jest przyszłością naszego świata, bo on się w Tlön stopniowo przekształca. (Orbis Tertius — Trzeci Świat — to Ziemia jako trzecia okołosłoneczna planeta.) Tlön — fikcja, co ma się stać ciałem — rządzi się innymi prawami niż dotychczasowa rzeczywistość ziemska; nie ma tam Prawdy jako celu filozoficznych poszukiwań, jest tylko — Zdumienie. Panuje tedy w Tlönie „egalitaryzm ontologiczny” — skoro wszystkie filozofie, wszystkich autorów, są równouprawnione; każdy może sporządzić sobie taki obraz świata, jaki mu najbardziej odpowiada. Lecz tak się dzieje nie w filozofii, ale w literaturze: Tlön, urzeczywistniony, z nieba fikcji sprowadzony do realności ziemskiej — to całościowy zabieg inwersyjny, który sprawia, że literackość, artystyczność fikcji ma się stać ontyczną jakością bytu rzeczywistego. Borges powiada zresztą:
Zwierciadłu oraz encyklopedii, które weszły w koniunkcje, zawdzięczam odkrycie Uqbaru… Zdarzyło się to przed pięciu laty. Bioy Cesares (postać autentyczna, argentyński pisarz — S. L.) siedział tego wieczoru ze mną i weszliśmy w szeroki spór na temat skomponowania powieści w pierwszej osobie, której narrator miałby fakty przemilczać lub zniekształcać, wikłając się w sprzecznościach, z czego niektórzy czytelnicy — bardzo nieliczni czytelnicy — odgadliby okropną i trywialną rzeczywistość. Ze znacznej odległości, z głębi korytarza, szpiegowało nas lustro. Stwierdziliśmy […] że lustra mają w sobie coś przerażającego.
Tlön, Uqbar, Orbis Tertius mają się do siebie jak odbicia lustrzane; jak wiadomo, wierność obrazu lustrzanego jest pozorna: zwierciadło dokonuje inwersji symetrycznej (człowiek normalnie praworęczny jest w lustrze mańkutem); być może, iż ta okoliczność w samej rzeczy nasunęła Borgesowi koncepcję „odbić lustrzanych” — ontologii.
"Fantastyka i futurologia", t.2. "IX, Utopia i futurologia", podrozdział "Borges i Stapledon"
Klasę oryginalności literackiej Borgesa rozpoznajemy po jego aktywności ontycznej przede wszystkim; Science Fiction nie zna w ogóle Borgesowskiego „dreszczu zadziwienia”, „osłupienia metafizycznego”, „fascynacji istnieniem”, ponieważ na każdą zagadkę rzuca się od razu z pseudoempirycznymi instrumentami; ogólna teoria bytu jest dla niej tym samym w granicy, czym ogólna teoria fizyki i kosmogonii.
ibid.
Choć zauważa też Lem w tej samej "Fif'ie":
Nim przejdziemy do omówienia nazwanej właśnie powieści, dodajmy jeszcze, zamykając fragmentaryczne zresztą tylko uwagi odniesione do książek Borgesa, że dla niego historia jest kulturową grą znieruchomiałą, w której rozkłady powtarzają się jak gdyby cyklicznie (stąd jego Labirynty!). Ten natomiast ruch historii, który pochwycił nasz świat, jeszcze tu i tam zeszłowieczny w wyglądach ostatnich, i wykręca go w niewiadomym kierunku, czyniąc minioną przeszłość coraz bardziej bezpowrotną i, co najważniejsze, coraz bardziej bezsilną, bezradną jako interpretatorkę uniwersalnych przekształceń, co są właśnie w toku, ten cały olbrzymi ruch dla argentyńskiego fantasty w ogóle nie istnieje. Jego praca jest ontyczna —jak się rzekło; ale jednocześnie ma charakter mitologiczny: wytwarza on krzyżówki filozofii i mitów, opatrzone godłami solennej i wiecznej ważności, jakby ponadczasowej. Toteż wszystkie jego eutopie i dystopie są ulokowane w miejscu, na którym schodzą się — systemowa teologia czy też religiologia, filozofia i legenda: tak staranny wybór uratował Borgesa przed fatalnie ssącym działaniem odmętu, zwanego Science Fiction, a ponieważ nie dał mu się wessać, tym samym już zasłużył na uwagę literackiej krytyki, chociaż jednocześnie aktem tym wyłączył swoje dzieła z uczestnictwa w szturmach futurologicznych. Opanowanie praw kompozycji przewrotnie wieloznacznej, jakie przejawiają najlepsze zwłaszcza teksty Borgesa, oznacza wybór przezeń wartości, na jakie Science Fiction jest ślepa.
ibid.
zasada Borgesa to kombinatoryka ironiczno—estetyczna (i przez to raczej ludyczna), gdy u Stapledona — patetyczno–romantyczna (i przez to bardziej asertywna). Oczywiście Borges jest kunstmistrzem–miniaturzystą precyzyjnym, perfidnym cyzelatorem frazy, rzeźbiącym jej sensy, by wydrążać w nich uchylne poziomy i przewrotne dna; Stapledonowi, walącemu farby łopatą na olbrzymią panoramę, daleko do takiego opanowania leksykalnego materiału i jego impetyczny monumentalizm staje się czasem pacykarski albo ociera się o melodramatyczność kiczu. A jednak można wykryć ich pokrewieństwa na poziomie, do którego obiegowa Science Fiction nigdy nie dociera. Jest więc rzeczą głupiego nieporozumienia to, że Borgesa współczesna krytyka szanuje, o Stapledonie zaś nic w ogóle nie wie.
ibid.
Co można odebrać jako krytykę dość bezpardonową.
"Menard..." tu bym prosił o wsparcie - czy Mistrz nie mówił gdzie, skąd mu się Apokryfy wzięły?
Swift? Czy wystarczy to:
Słynny gwiazdokrążca, kapitan dalekiej żeglugi galaktycznej, łowca meteorów i komet, niestrudzony badacz i odkrywca osiemdziesięciu tysięcy trzech globów, doktor h.c. uniwersytetów Obojga Niedźwiedzic, członek Towarzystwa Opieki nad Małymi Planetami i wielu innych towarzystw, kawaler orderów mlecznych i mgławicowych, Ijon Tichy, sam ukaże się Czytelnikowi w niniejszych Dziennikach, które stawiają go w rzędzie takich nieustraszonych mężów przeszłości, jak Karol Fryderyk Hieronim Muenchhausen, Paweł Masłobojnikow, Lemuel Gulliwer czy Maitre Alkofrybas.
"Dzienniki gwiazdowe", "Przedmowa"
Plus - cytowany tekst o koniach?
Przy okazji mam takie pytanko porządkowe - czy lista tych pozycji nie byłaby czytelniejsza gdyby przerobić ją wg autorów?
Spis tytułowy wg mnie nieco utrudnia ogląd, hm?
Wydaje mi się to b. słuszną propozycją racjonalizatorską.
Na liście jest już Russel, to może dopisać również Poppera?
Jestem za. Tylko przydałby się do autora tytuł konkretny.
Jak poczytuję te Państwa dysputę i się jej przyglądam, to widzę, że za fundament Biblioteki winno robić dzieło obu Panów, czyli "TRL" autorstwa Beresia i Lema
W sumie każdy chyba czerpie skąd lubi -
olka z "Listów..." i "Tako rzecze...", ja z "Fantastyki i futurologii", "Wejścia..." i "Rozpraw..."... W sumie jeszcze do "Filozofii..." powinniśmy sięgnąć głębiej, w końcu o literaturze...
ps. Co do Biblii... No, dość ryzykowny pomysł i przewrotny... Ciekaw jestem jak sam Mistrz by nań zareagował...