Nic ciekawego z SF ostatnio nie kręcą, więc oglądam - zwykle jednym okiem, bo na więcej nie zasługują - różne starocie. Ostatnio obejrzałem sobie np. "
TimeCopa" (vel
"Strażnika Czasu"), a co
.
Jest to film wg scenariusza Mike'a Richardsona, twórcy Dark Horse Comics
*.
Ta komiksowość zapewne tłumaczy wady - fakt, że bohaterowie by trafić w przeszłość muszą rozpędzać się specjalną kapsułą, a do powrotu wystarczy naciśnięcie guzika na "zegarku"; fakt, że bohater wysłany w przeszłość w jednej scenie (gdy aresztuje aferzystę w czasach Wielkiego Kryzysu) przechodzi w przeszłość od niechcenia, na pewnych nogach, a w innej się mało nie przewraca. Dość kiczowaty (i jeszcze gorzej pokazany) pomysł, że dwie identyczne postacie nie mogą funkcjonować w tym samym czasie. Co pozwala w końcu załatwić szwarccharaktera.
Zamiast ekranizować takie głupoty w celu rozreklamowania DH Comics ("Maska" i "Virus" w pełni by wystarczyły
), można było zekranizować "Koniec Wieczności" Asimova. Takie samo temporalne łubudu, a scenariusz - co by nie gadac - mądrzejszy.
A jednak lubię ten film. Jest w nim trochę klimatu starej-dobrej SF
** (robił go w końcu Peter Hyams, któremu zawdzięczamy parę solidnych, rzemieślniczych produkcji: "2010...", "Outland" czy "Koziorożca 1"). Sprawdza się w nim staro-nowa futurystyczna etstyka (przedstawiająca rok 2004, hehe), to ona jest chyba najmocniejszym punktem w/w "dzieła" i buduje w/w klimat. Van Damme gra nadspodziewanie dobrze. Finał może i jest dość przewidywalny, ale mimo to wzrusza.
Polecam takim fanom staroci
*** jak ja
. I innym miłośnikom
guilty pleasures. Pozostali niech nie marnują - nomen omen - czasu.
ps. trochę więcej o filmie:
http://www.cyberpunkreview.com/movie/decade/1990-1999/timecop/
*
która to firma jest zreszta właścicielem tytułu/postaci -
vide About Dark Horse Comics; z tym, że - co dość zaskakujące - koniec końców powstały tylko
dwa ocinki serii, będące, w dodatku, adaptacją scenariusza filmowego
** staroświecki gust reżyserski Hyamsa nadawał temu filmidłu pewien "klasyczny" urok już w momencie jego powstania
*** zabawne zresztą, ze film z roku '94 odbiera się już dziś - co klika razy podkreśliłem - jako ramotę (estetyka zastosowana przez Hyamsa sama tego sprawić nie mogła, klasyka pozostaje ponadczasowa; to dopiero efekt beznadziejnej głupoty scenariusza w połączeniu z nią); pocieszające - im co głupsze, tym szybciej się starzeje