Nadwyrężyłem to ja sobie już prawie wszystko. Jeśli chodzi o ramiona, to najpierw podniosłem pierworodnego takim ruchem od boku, jak się czapkę nakłada, coś chrupło i zaczęło boleć kiedy rękę powyżej barku podnosiłem. Rozmaite doktory, które wg mnie nic nie zrobiły itd. - i nagle przeszło. Następnie wypięła mi się narta i mnię skotłowało, kijkiem się podparłem niechcący pod pierś aż mi oddech zabrało. Zaczęło wieczorem boleć, zwłaszcza, kiedy się śmiałem... Dzwonie do wracza, pierwsze pytanie: plujesz krwią? Nie. Możesz oddychać? Mogę. OK, masz połamane żebra, ale nie przebiły ci płuc, po 6 tyg. przejdzie. Dojeździłem, starając się nie śmiać, po 5 tyg. przeszło. Ale. Łapa boli. Też nie mogę podnieść wyżej barku. Tacy lekarze, śmacy lekarze, szło ku operacji. Podciągać się mogłem tą ręką tylko małpim chwytem, inaczej ból nie do wytrzymania. Tymczasem jakiś rok później musiałem obfotografować bywszyj, przedwojennyj dwór, w którym w międzyczasie, od wyzwolenia, porodówka była, skład nawozów a na koniec leśniczówka, obecnie ruina eksplorowana przez tybylców w kierunku złomu oraz drewna opałowego (dach!). Nabył to naiwny, co chciał na pana pozorować i mieć gazon przed kolumnami. No dobra, pojechałem tam, ranek był wrześniowy, rześki. Tubylcy na wszelki wypadek czmychnęli pozostawiając bardzo fajny kaloryfer. Ja zresztą też byłem w strachu - za taki kaloryfer to i zabić można. Aby lepsze mieć ujęcie wszedłem na klomb, który pani leśniczyna sprokurowała ze starej, tylnej opony od ciągnika. Rosa była, ślisko, więc wywinąłem nieziemskiego orła, waląc plerami w glebę aż znów oddech mi zabrało. Już jak leciałem to skurczyłem się w sobie, jak mnie ta łapa zaboli jak gruchnę. Łomotnęło - i od razu czuje, że bark się naprawił! Nic nie boli, pełna ruchomość. To była jedna ręka, druga ręka a potem znów ta pierwsza, nie wiadomo skąd. Nie szło się w samochodzie obrócić do tylnego siedzenia i prawą ręką tam sięgnąć. I, nie wchodząc w szczegóły (których nie znam - tzn. nie wiem co się konkretnie stało) - apiać zdrowy.