Jeśli ktoś tu pozuje, to przede wszystkim Ty.
Wątpię.
O psychologii, antropologii, neurobiologii nie masz bladego pojęcia.
Dowód mistrzu, bo mi się zdaje, że bardziej to Ciebie dotyczy.
O samej antropologii, bo przeczuwam, że Ci chodzi o możliwość różnych "logik" jako jakichś przypuszczalnie jakościowo różnych "rozumień" świata, to powiem tyle: jest to właśnie "charakterystyczną cechą wszelkiej maści nawiedzonych ignorantów".
Antropolog powiedziałby bowiem tak: świadomy badacz tych dziedzin byłby raczej zaszokowany nie tym, że ludzie mogą się tak skrajnie różnić w swoim podejściu do świata, lecz tym, że mimo tych różnic, są w tym podejściu tak podobni. Różnice okazują się ostatecznie powierzchowne i pozorne.
To zresztą parafraza - nie pamiętam tylko którego z wybitnych antropologów.
Szermujesz tylko tą swoją logiką, niby prawdą objawioną, za nic mając wnioski z obserwacji empirycznych, które poddają ją w wątpliwość.
Przykład. Jeśli natomiast masz zamiar podawać jako przykład empirię teorii kwantowej, to tylko udowodnisz, że nie masz pojęcia o czym piszesz. Chociaż, czekaj - już to udowodniłeś dziwiąc się, że fizyka kwantowa (wnioski jakie mogą z niej być wyciągnięte) dotyczą w najwyższym stopniu metafizyki.
Po prostu nie masz zielonego pojęcia o tym, czego dotyczy to pojęcie. Może coś tam poczytałeś, ale wyczucie masz na poziomie definicji z Wikipedii. Dla Ciebie metafizyka to coś w rodzaju przemienienia wody w wino, albo coś podobnego.
I - skoro tak to dla Ciebie jest - nie mogę się dziwić, że uważasz, iż empiria nie ma i nie powinna mieć związków z metafizyką. Gdybyś jednak rozumiał czym jest metafizyka, a nadal chciał podtrzymać ten sąd, to musiałbyś twierdzić, że empiria jest czymś całkowicie przejrzyście danym, nie dotyczy żadnego ujęcia, żadnej interpretacji, po prostu sobie jest w całej swojej ostateczności, a zarazem to ona nam świat najlepiej wyjaśnia i tłumaczy.
Tak już zupełnie rzewnie nawiązując do antropologicznych lektur Malinowskiego, to on też tak myślał póki nie pojechał w teren i nie zobaczył, że podejście takowe sprowadzałoby się do kolekcjonowania pustych faktów. Na szczęście był bystry, więc zmienił podejście, zaczął fakty interpretować i został jednym z najsławniejszych Polaków.
Z filozofii coś tam łyknąłeś, ale rzucasz tym wybiórczo, więc albo zrozumiałeś coś trzy po trzy, albo celowo wybierasz to, co Ci akurat podchodzi - negujesz zależność wyniku obserwacji od wpływu i "uposażenia" obserwatora, a zaraz potem powołujesz się na Kanta, którego właśnie największą zasługą było dostrzeżenie tego uwarunkowania, dostrzeżenie, że to właśnie podmiot jest warunkiem przedmiotu, doświadczenia.
Niesamowite. Neguję zależność obserwacji od obserwatora? Gdzie? To się Tobie tylko, nie po raz pierwszy zresztą, coś wydaje.
Jedyne co pisałem, to że mam przekonanie, iż fakt tego wpływu nie może być przesłanką do wydzielania jakiejś odrębnej metafizycznie dziedziny, która nie miałaby żadnej łączności ze światem. Jak to robią osoby optujące za solipsyzmem, które często mówią np. że fakt, iż widzimy krzywy kijek świadczy, że nie widzimy rzeczywistości; kiedy według mnie nie ma nic nadzwyczajnego w tym, żeby powiedzieć, że widzimy rzeczywistość, ale łącznie z prawami załamania światła, a problem przenieść w sferę interpretacji. Nie oznacza to oczywiście, że w perspektywie interpretacji nie rodzi to zatrzęsienia epistemologicznych problemów, jak np. ten, że aby rozstrzygnąć istotę złudzenia należy się posłużyć rozumowaniami, które samo podejrzenie złudzenia kwestionuje pod względem wiarygodności (co jest epistemologicznym błędnym kołem).
Jeśli zaś nawiązujesz do "sense data" to poczytaj najpierw o tym, a później się wypowiadaj; bo ta teoria zawiera wiele kwestii, które są dyskusyjne nawet jeśli jesteś w pełni oddany przekonaniu, że mózg modeluje jakoś rzeczywistość.
I to się z Kanta ostało, podczas gdy jego próba zdefiniowania jakichś absolutnych "form poznania" została rozbita tak przez późniejszą filozofię, jak i, przede wszystkim, przez naukę.
No tak, bo Kant to tylko stwierdzenie, że istnieje wiedza a priori. Ja wyciągam co mi akurat pasuje? Trzymajcie mnie bo z krzesła spadnę.
Chyba znacznie istotniejsze jest wydzielenie całej problematyki, metod jej ujmowania, postawienie setek hipotez odnośnie konkretnych problemów (co oznacza zarazem ich - często do dziś trafne - ujęcie w ramy), niż fakcik, że akurat mylił się odnośnie wiedzy a priori. I nie ma tutaj absolutnie nic do rzeczy, że uzasadnianie tego jak możliwa jest wiedza a priori była jego celem - uważanie, że to ma coś do rzeczy (jakoś jego innym dokonaniom umniejsza, skreśla go jako przeżytek itd.), jest właśnie błędem pozera, który "współcześnie musi przecież wiedzieć lepiej, bo nauka itd." (tak się o tym pisze prace w liceum).
Metafizyka to dla Ciebie jeden wielki worek, z którego wyciągasz, co Ci akurat pasuje: raz ontologię Arystotelesa, drugi raz transcendentalizm Kanta, wreszcie pakujesz tam całą naukową metodologię, bez żadnego rozróżnienia i zastanowienia, jakby to wszystko było jedno i to samo.
Ach, bo według Ciebie metafizyka to co? Czyjaś metafizyka? Metafizyczne rozstrzygnięcia zachodzą w większości ludzkich rozumowań, to jest właśnie coś czego nie pojmujesz i coś co Ci tłumaczę.
Metafizycznym rozstrzygnięciem jest uznanie, że zjawiska kwantowe są probabilistyczne z natury, a nie jedynie jako poznawane przez nas, metafizycznym rozstrzygnięciem jest interpretacja kopenhaska fizyki kwantowej. Dla Ciebie jednak to nie jest metafizyka, bo nie masz pojęcia czym jest metafizyka.
Właściwie każda interpretacja teorii naukowej, jako tego, co jest tylko zbiorem równań, jest metafizyką. Wyobraź sobie, że samo stwierdzenie, że teoria naukowa jest czymś więcej, niż zbiorem równań i JAK jest tym "czymś więcej" jest metafizyką (nie dotyczy bowiem opisu, czy procedur posługiwania się opisem, tj. EUREKA - samej empirii, ale jest jakimś rozumieniem tego, czego opis dotyczy). I to rozumie każdy, kto ma pojęcie czym jest metafizyka, ale nie Ty. Jeszcze ściślej: to dlaczego i w jaki sposób może być "czymś więcej" jest epistemologią; to jak jest "czymś więcej" tj. jak przyjąwszy jakieś "może" rozumiemy "jest" (w sensie tego jak jest to o czym opis mówi) jest metafizyką.
Dla Ciebie pytanie o to, czy rzeczywistość jest ciągła, czy dyskretna nie jest metafizyką, ale dla kogokolwiek, kto ma pojęcie o metafizyce, jest to pytanie metafizyczne (bo tym dwóm możliwym opisom, przysługuje różne rozumienie; nie tylko różne procedury matematycznych przekształceń, ale różny SENS tych przekształceń). Można obrazowo powiedzieć, że w jakimś stopniu różne metafizyczne rozumienie tych kwestii odpowiada różnemu czuciu matematyki dyskretnej i tej operującej w ciągłości, to są różne światy.
Dla Ciebie przekonanie Einsteina, że nie istnieją stałe fizyczne po prostu, ale że są takie jedynie jako skutek czegoś, nie jest przekonaniem metafizycznym, ale dla kogokolwiek, kto rozumie czym jest metafizyka, jest to takim przekonaniem (wprost się wręcz wiąże z problematyką platonizmu i epikureizmu; o czym już chętniej byś mówił, że jest to metafizyka).
I tak to właśnie z Twojej perspektywy wygląda. Nie zdiagnozowałbyś problemu metafizycznego nawet gdyby Ci ktoś nim przed nosem machał.
Piszę o Arystotelesie, bo on znaczenie metafizyki dostatecznie wyznaczył, o Kancie, bo ten sens rozumiał (chociaż nie bardzo przewidywał, że nauka kiedyś dojdzie do rozważania płaszczyzn, które dotknął metafizyki np. wysunie podejrzenie, że możliwy jest metafizyczny probabilizm, coś co dla Kanta było ostatecznie rozstrzygnięte w odwrotną stronę), o nauce bo współcześnie (ale w jakiejś mierze zawsze) dotyka tych zagadnień.
Co jest zresztą charakterystyczną cechą wszelkiej maści nawiedzonych ignorantów. Rachunkiem formalnym, stworzonym do określonych celów - formalnych właśnie - wywijasz na prawo i lewo, bez krzty opamiętania. I robi się z tego jeden wielki grajdoł pojęciowy, z czego w ogóle nie zdajesz sobie sprawy.
Myślę, że to raczej Ty masz problemy ze zrozumieniem. W czym oczywiście po części moja wina, bo nie staram się o ścisłość. Niemniej - sądzę, że osoba obyta nie miałaby trudności ze zrozumieniem.
Natomiast rachunek formalny, w swoich początkach, czego zapewne - a jak - nie czujesz, wiązał się dla swoich twórców, z metafizycznym "czuciem". Co oczywiście nie oznacza, że powinien. Taka anegdotka dla skrajnego pozytywisty.