Wracając na chwilę do tego fragmentu:
Dopiero po śmiercionośnym liście profesora Tarantogi, który omal nie wyprawił mnie na tamten świat, i po awanturze, jaką wtedy zrobiłem, pokazano mi tę maszynę, w pancernym pomieszczeniu ze specjalnymi, skośnie ustawionymi blokami stali, co mają gasić udar eksplozji. Listy otwiera się zdalnymi chwytnikami i to po uprzednim prześwietleniu promieniami Roentgena oraz ultradźwiękiem, żeby urządzenie spłonkowe wybuchło, jeśli jest w kopercie. Ten list wcale jednak nie wybuchnął i naprawdę napisał go Tarantoga, więc mi go przynieśli, a uszedłem cało dzięki subtelnemu zmysłowi powonienia. List pachniał bowiem jakby rezedą czy lawendą, co wydało mi się dziwne, wręcz podejrzane, Tarantoga jest bowiem ostatnim człowiekiem, gotowym słać wonną korespondencję. Kiedy więc rzuciwszy okiem na słowa “Kochany Ijonie", zacząłem się śmiać, pojąłem w lot, iż śmieję się, chociaż wcale nie jest mi wesoło, a posiadając nadzwyczaj wysoką inteligencję, nie śmieję się nigdy jak idiota bez powodu, mój śmiech nie jest zatem naturalny. Zrobiłem na wszelki wypadek nader roztropną rzecz, wepchnąłem mianowicie list pod szklaną płytę, przykrywającą moje biurko, żeby czytać przez szkło. Dzięki Bogu miałem też właśnie katar. Wysiąkałem więc nos. Rada Naukowa rozważała potem, czy siąkałem odruchowo, czy przez momentalną konkluzję detektywistyczną, bo sam nie byłem pewien co i jak. W każdym razie tylko przez to wchłonąłem niezwykle małą dawkę preparatu, jakim nasycono ów list. Był to całkiem nowy preparat. Śmiech jaki wzbudzał, stanowił tylko uwerturę do czkawki tak uporczywej, że ustawała dopiero pod głęboką narkozą. Od razu zatelefonowałem do Lohengrina, który sądził zrazu, że robię jakieś głupie kawały, bo mówiąc do niego zrywałem boki ze śmiechu. Z neurologicznego stanowiska śmiech jest pierwszym stopniem czkawki. W końcu rzecz się wyjaśniła, list zabrało dwu facetów w maskach do laboratorium, a doktor Lopez i jego koledzy zaczęli mnie ratować czystym tlenem i kiedy już tylko chichotałem, zmusili mnie do czytania wszystkich wstępnych artykułów w gazetach tego i poprzedniego dnia.Hm. Śmiercionośnym? Czy ta czkawka jest na tyle uporczywa, że w końcu przyprawia pacjenta o śmierć? Czy też stanowi jedynie preludium do kolejnych objawów zatrucia? Na szczęście, w przypadku Ijona podobno nie doszło nawet do czkawki. Skutecznym środkiem na nienaturalną wesołość okazał się czysty tlen w połączeniu z lekturą artykułów w gazetach, co przywodzi na myśl "Kongres...", mianowicie profesora Trottelreinera i czytanie mu na głos referatu Hayakawy jako kontrśrodek na działanie benignatorów:)
Swoją drogą ciekawym, co to za preparat o zapachu rezedy/lawendy? Czy coś takiego istnieje w rzeczywistości? Od razu przychodzi na myśl soman, ale ten pachnie podobno kamforą.
https://pl.wikipedia.org/wiki/SomanZresztą wydaje się rzeczą możliwą, że Patron został niejako inspirowany opowiadaniem radzieckiego pisarza Leonida Płatowa "Вилла на Энсе (Аромат резеды)" z roku 1939:
https://coollib.com/b/287358/readwzględnie jego kontynuacją - powieścią "Wiatr pachnący rezedą":
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4960084/wiatr-pachnacy-rezedaFabuła utworu kręci się wokół tajemniczego, wynalezionego przez hitlerowskiego naukowca-zbrodniarza preparatu psychotropowego o nazwie "luteol", od "Reseda luteola odorata" - rezeda żółtawa pachnąca. Hmm...