A tymczasem ja powtórzyłem sobie też - również jednym okiem
- aktorską wersję
"Ghost in the Shell". Całe głębie oryginału poszły się... przejść, zastąpione b. prostym morałem o wartości człowieczeństwa (podanym w sosie z bieda-bourne'owskiego poszukiwania utraconej tożsamości oraz standardowego potępienia
złych korporacji i niemoralnych eksperymentów), a i fabuła - znacząco zmieniona w stosunku do pierwowzoru - stała się nudna, choć niby sensacyjna, i dość chaotyczna. Jednak - mimo, że i pomniejsze zarzuty można stawiać (
whitewashing i dość śmieszne zabiegi służące wykręcaniu się od pokazania nagości głównej bohaterki) - jest to film zasługujący na uwagę dla swojej wyszukanej strony wizualnej, prezentowanej w tradycyjnym (oko nadąża
) tempie. Nawet jeśli widoczki czasem ocierają się o kicz (co może zresztą być celowe), a dążenie do malowniczości wygrywa miejscami z dbałością o sens wprowadzanych rozwiązań.
Poza tym obejrzałem ponownie także
"Pacific Rim". Jeśli ktoś jest fanem
japońszczyzny - zarówno produkcji o -
nomen omen -
kaiju, jak i animacji o wielkich robotach (czy raczej mechach) z "Evangelionem" na czele, będzie zachwycony, bo dostanie wysokobudżetowy, wystawny wizualnie, i nakręcony z dbałością o szczegóły, hołd dla niej. Jeśli ktoś nie jest - i tak może sięgnąć, jako po wysokooktanową rozrywkę, o ile przymknie oko na oczywiste wady konwencji (co przy ogólnej fajności tego filmu nie powinno być trudne
).
(Aha: rzecz jasna Elba
wymiata.)
I jeszcze kilka zdań o Snyder's Cut
vel "Zack Snyder's Justice League". Cóż, zasadniczo jest to piła jeszcze drętwiejsza od marvelowskich "Avengers" (faktycznie, trzeba oglądać ratami), ale zarazem zjada starszą o lat 11 produkcję Whedona epickim rozmachem (czego o kinowej wersji "J.L." powiedzieć nie sposób
*), rozdziałową strukturą przypominając przy tym niezłą powieść graficzną DC. (Aha, Zack nie byłby sobą, gdyby nie fundnął nam autoaluzji - Zeus wygląda jak wyjęty z "300".)
* Zaskakujące jak bardzo mogą różnić się filmy złożone zasadniczo z tych samych
klocków...