Respekt i szacun dla Twego dziadka. Ecce homo.
Nie sądzę, że robił coś złego, zabijając najeźdców na pęczki.
Nie rozumiem, dlaczego zabijanie uzbrojonego przeciwnika w walce miałoby być czymś złym, albo świadczyć o patologicznych skłonnościach. Zapewne radykalny pacyfista mógłby przeprowadzić takie utożsamienie, ale praktyczny skutek takiej filozofii to bezkarni bandyci strzelający "na ostro" do policji uzbrojonej w gaz pieprzowy. Dla ludzi pokolenia Twojego dziadka taki problem nie istniał. Był obowiązek i trzeba było go wykonać, jakkolwiek przykry by nie był, i własne życie też położyć na szali.
No właśnie (dziękuję w imieniu dziadka - on sam nie ma jak, od dawna nie żyje - za miłe słowa), czyli wychodzi na to, że nie tylko nasza zdolność do robienia
różnych rzeczy, ale i to, że popełniamy czyny -
per se - paskudne, nie świadczy jeszcze o tym, że jesteśmy źli, liczy się kontekst tych czynów. Znaczenie słowa
"zabiłem" b. zmienia umieszczenie go w zdaniu:
"zabiłem wściekłego byka, który szarżował na dziecko".
Tu chodzi raczej o to, po której stronie sporu o źródło zła opowiadał się Lem. Zasadniczo są dwa stanowiska:
1) optymistyczne (Wolniewicz i Okołowski powidzieliby "meliorystyczne"), zakorzenione w Oświeceniu i wyrażające się w przekonaniu, że człowiek jest z natury dobry, acz zepsuty przez czynniki incydentalne, takie jak historia, niesprawiedliwe stosunki społeczne, nieprawidłowe wychowanie itp. Innymi słowy, człowiek to "szlachetny dzikus" zdegenerowany przez cywilizację, i jeśli nad tą cywilizacją popracować i odpowiednio ją zmienić, to i człowiek nie będzie czynił zła.
2) pesymistyczne, wedle którego człowiek po prostu rodzi się ze skłonnością do zła, skłonność ta jest nieusuwalnym elementem jego natury, i można jedynie próbować ograniczać możliwości manifestowania się zła, ale nie da się go usunąć ze świata.
Według mnie Lem zdecydowanie stał na stanowisku 2). Ale trzeba tu zastrzec, że 2) nie oznacza, że człowiek jest predestynowany do czynienia tylko zła, tzn. zły z natury. W większości przypadków może czynić (i czyni) także dobro. Skłonność do zła jednak zawsze pozostanie, bo taka jest ludzka natura.
Pełna zgoda.
Lem, jak wiadomo, nie tylko przewidział ingerencję technologii w ciało człowieka, ale i uważał to za coś nieuchronnego. Inwazja technologii w ludzkie ciało oznacza możliwość zmiany natury człowieka (np. poprzez zmianę uposażenia genetycznego). W "Powrocie z gwiazd" mamy np. betryzację. Ale zdaje się, że Lem był co najmniej sceptyczny w stosunku do takiego typu rozwiązania, i to nie ze względu na ewentualne techniczne trudności w wykonaniu zadania, ale raczej ze względu na cenę - wraz ze skłonnością do zła zginie człowiek taki, jakim go znamy. Akurat ten wątek twórczości Lema jest mi mniej znany, więc może ktoś mógłby skomentować i ewentualnie wyprowadzić mnie z błędu...
Lem sam nazywał wątek betryzacji prezentacją pewnej hipotezy. Czyli przypuszczalnie zakładał, że jest/może być jak przedstawił w "Powrocie...", ale nie był tego pewien (co oczywiste przy Jego sceptycyzmie względem teoretycznego myślenia)
*. Skądinąd nie był w tym sam, wspomnieć tu trzeba Huxley'a z "Nowym, wspaniałym..." i Burgessa/Kubricka z "Mechaniczną...".
* Przy czym jednak sprzeciw względem grzebania w ludzkich osobowościach wyraził b. wcześnie, już w "Obłoku..." (acz tam nie o usuwanie skłonności do zła, a tragicznych wspomnień, chodziło), i był w tym konsekwentny.
Wg mnie należałoby jeszcze dodać, że zło - na poziomie jednostkowym - jest poniekąd następstwem głupoty. Co najmniej jest z nią związane. Często wynika z ignorancji, niewiedzy.
I to niepomijalny trop. Dojdziemy nim zresztą do "Pochwały..." Erazma, i oświeceniowego
"gdy światła zapłoną pochodnie, błędy tam zobaczymy, gdzie widzimy zbrodnie".
Zwłaszcza że dobry jest wyjątkowy. Gorzej gdy tego nie wie (i dla niego i dla ofiar).
Tu chyba jest jeszcze jedna kwestia. Kiedy ten
dobry wmówi sobie, lub da sobie wmówić, że mordowanie w imię tego czy owego to jego
obowiązek, który trzeba wykonać, jakkolwiek przykry by nie był*, może być w tym znacząco bardziej metodyczny, niż działający impulsywnie
zły. Zwł. że będzie mógł liczyć na bezkarność i utwierdzanie w przekonaniu, że dobrze czyni, ze strony tych, którzy mu to wmówili (
vide cytowany Himmler).
* Parafrazując pętlę przewrotnie, podkreślając cienkość granicy.
I kolejna - kto ma świadomość tkwiących w nim, i w gatunku, skłonności, może im ulegać, ale może też minimum starać się je powściągać. Przekonany o własnej dobroci będzie mieć mniejszą skłonność do rachunku sumienia, przez co może się dalej zapędzić...
I następna - dlaczego zdarza się regularnie, że seryjni mordercy (nie ci od Hitlera i Stalina z kolegami, a działający indywidualnie) są trudni do zdemaskowania, bo sprawiają wrażenie cichych, spokojnych, często nawet sympatycznych, obywateli...
A propos:
http://blogpublika.com/2013/09/27/seryjni-mordercy/https://weekend.gazeta.pl/weekend/1,177333,25539751,seryjni-mordercy-z-ktorymi-rozmawialem-byli-niesmiali-ale.htmlhttps://wiadomosci.onet.pl/swiat/ted-bundy-seryjny-morderca-ulubiencem-ameryki/ws3zrx1