"Mezzotinta" - zamiast nosić ją ze sobą – zostawiają ją w otwartym pokoju – w sumie nikogo nie dziwi jej zmienność (na luziku - zajrzą później, jak coś się zacznie dziać...) – problem tylko gdzie to się dzieje i kto na rycinie. Owszem, bez histerii – ale wtedy: dla których bohaterów nieznane jest normalniejsze? Przyjmowane bez strachu? Czyli z wiarą w istnienie?
Ciekawe pytanie... Owszem, są często w antykwarycznych opowiastkach świadkami upiornych zdarzeń ludzie niemal do końca nieświadomi co zachodzi, choćby dzieciak z - nieumieszczonego w lemowskim wyborze - opowiadania "Stracone serca":
...czy zbyt zaszczuci przez monstra (zwykle za swoje winy), by mieć czas na chłodne analizy... Ale tam, gdzie bohaterami są uczeni, a i czas na badania by się znalazł, tam - w istocie - metoda naukowa nie wkracza (choć pojawia się ciekawość badacza). Nie wiem czy to niedoróbka (wynikła z przyjętej - ludycznej - konwencji, którą inne nastawienie bohaterów gotowe byłoby rozsadzić, lub z humanistycznego
backgroundu autora), kwestia świadomego osadzenia we wczesnodziewiętnastowiecznych paradygmatach (zwróćmy uwagę na czas akcji w/w "Serc..", jednego z nielicznych opowiadań M.R.J. zawierających konkretne daty), angielsko-flegmatyczno-wycofanego podejścia protagonistów (połączonego z trafiającym się i Pirxowi przekonaniem
"i tak nikt mi nie uwierzy" ew.
"o pewnych sprawach lepiej nie mówić głośno"), czy odruchowej wiary jamesowych postaci w duchy i/lub magię, niemniej - trafnie wytknęłaś.
Nawisem - świetny pomysł
Autor najwidoczniej też tak uważał, bo wykorzystał go również - praktycznie w identycznej postaci - w opowiadaniu "Duchy w domku dla lalek".
"Rękopis kanonika Alberyka"
Na marginesie:
http://nakladniewyczerpany.blogspot.com/2014/10/mr-james-wh-ainsworth-biskup-earle-i.htmlOj, też opisy dosłowne, też omdlenia i zaklęcia...
W sumie to jest temat godny głębszych analiz, bo na tle
subtelniejszych zjaw J. Sheridana Le Fanu czy Waltera De La Mare duchy Jamesa wydają się znacznie bardziej
fizyczne (czy to w sensie tego jak się prezentują, czy też w tym znaczeniu, że potrafią wyrządzać fizyczną krzywdę) i
animalne zarazem (trafiają się i macki):
https://www.researchgate.net/publication/313016758_The_Hunters_of_Humanity_Creatures_of_Horror_in_MR_James's_Ghost_Storieshttp://weirdfictionreview.com/2011/11/m-r-james-and-the-quantum-vampire-by-china-mieville/Co - wbrew lemowskiemu przeciwstawieniu - zdaje się je czynić nieodległymi (pod pewnymi względami) protoplastami lovecraftowskich pozaziemskich monstrów.
(Groteskowo-koszmarno-zoologiczny trop wiedzie zresztą jeszcze głębiej w przeszłość. Dość wspomnieć tytułowego "Obserwatora", zagrobowego stalkera z utworu w/w Le Fanu manifestującego się nietypowo jak na ducha z tego okresu, bo upiornym karłem
*; i do - w sumie niegroźnego, ale turpistyczno-trupistycznego
- topielca z "Górnej koi" Crawforda. Ba, nawet arystokratyczna wampirzyca Carmilla ruszając się napić przybierała postać jakiegoś kotowatego paskudztwa...)
* Jak widać trafiały się - wcale liczne - wyjątki od zasady, którą ledwo co sformułowałem.
Poza tym jego "zjawy" są ziemskie, swojskie (że tak to ujmę), a Lovecraftowe są kosmiczne, niepoznawalne i nie odpuszczają tak łatwo.
Niemniej jedne i drugie potrafią krzyczeć i bębnić po wzgórzach i lasach
.
Rozbawił fragmencik o powodach śmiertelnego przestrachu u kościelnego:
Wciąż zerkał do tyłu, postawę miał skuloną i przygarbioną, wyglądał tak, jakby wszystkie jego mięśnie były napięte ze strachu przed napaścią jakiegoś niewiadomego wroga. Anglik nie wiedział, czemu to przypisać: urojeniu manii prześladowczej, wyrzutom sumienia czy nieznośnemu zahukaniu przez żonę megierę?
Hm...chyba co żona robiła za tego demona?)
W zakresie splatania grozy z obyczajowością James
bywa nazywany prekursorem Kinga - a konkretniej jego twórczości z przedziału "Lśnienia" i okolic. Sądzę, że słusznie.