Jak w praktyce miał pokazać? Beczułkowate miały się rozejść po świecie całym i współegzystować z ludźmi?
To by dopiero bzdura była.
Przypuszczam, że w drobiazgach, trochę tak jak robiła to Le Guin w wypadku swoich Getheńczyków. Podkreślając pojedynczymi wzmiankami/motywami teoretycznie niewielkie różnice, by się kumulowały w coś mającego całkiem solidny już posmak Obcości. Ale nie jestem pewien czy Chianga na to stać.
Tutaj mamy odwrotną sytuację - więc owa obcość musiała w jakiś sposób być nam bliższa - chociażby przez możliwość podróżowania w naszym wszechświecie (prawa fizyki).
Zgoda, przyjęcie modelu technologicznego niesie ograniczenia b. konkretne, ale i tu można co najmniej próbować lepiej wybrnąć. Mam wrażenie, że np. Kołodziejczakowi - w dalekim, zresztą, od doskonałości, m.in. przez płaskie upolitycznienie - "Dominium Solarnym" bardziej się to powiodło (choć miał o tyle łatwiej, że wystarczyło mu wznieść zewnętrzną Obcości fasadę, T.C. nie wykręci się tak gładko skoro za szczegóły Obcego myślenia się brał).
Zasygnalizował problem przez odmienność ich języka i akcenty rozkładane na postrzeganie zagadnień fizycznych.
Czyli tu się zasadniczo zgadzamy, że wszystko to pretekstowe, o Fermata (w opowiadaniu) chodzi. Z tym, że ja robię z tego zarzut (bo w efekcie poza popularyzatorstwo nie wykraczamy). A Ty?
To: "ciekawy pomysł", czy "model fizyczny" - tego Fermata?
No, zbudowanie odmiennego fizycznego języka opisu dla tych samych zjawisk jest ciekawym pomysłem Fermata
.
Jakoś - w trakcie ponownej lektury tego opowiadania - nie pomyślałam o takim klasycznym jasnowidzeniu.
Raczej o ogarnianiu szczegółów a la Kouska. Czyli możliwych przyszłościach - z tą najbardziej prawdopodobną, która zachodzi. Czyli nie zaskakuje, bo przewidziana, ale nie jasnowidzeniem.
Ta, o której napisałam: a nie mówiłam, wiedziałam, że tak będzie itp;)
No, tutaj dodałaś temu opowiadaniu interpretację, która by moją ocenę tegoż podniosła (acz nie jestem pewien czy sam autor sprzyjał tej wykładni, sugerował ją, chyba i ja przeczytam jeszcze raz
). Jeśli założyć, że to nie jakieś jasnowidzenie, zupełnie inne odbieranie czasowego wymiaru czasoprzestrzeni, tylko coś na kształt tej psychohistorii asimovowskiej (czyli jakieś matematyczne zaklinanie chaosu w statystyczne reguły, pozwalające przyszłość skuteczniej modelować, nie - znać), to bym się nie czepiał. (No, może trochę, bo jednak trudno uwierzyć, by takie analizy odruchowo kto przeprowadzał, w głowie.)
Ale - zajrzałem jednak na szybko do opow. w trakcie pisania
- czy to wygląda jak statystyczna prognoza?
"Pamiętam twoje zdjęcie z uroczystości ukończenia college’u. Stoisz na nim upozowana przed aparatem, biret masz lekko przekrzywiony, jedną ręką dotykasz ciemnych okularów, a drugą wspierasz na biodrze. Rozchylasz togę, by pokazać koszulkę treningową i szorty, które masz pod spodem.
Pamiętam tę uroczystość. Trochę zatruje mi życie fakt, że Nelson, twój ojciec i ta jak ją tam zwał będą obecni, ale to będzie drobiazg. Przez cały weekend będziesz mnie przedstawiała swoim kolegom z klasy i ciągle będziesz kogoś ściskała. Zaniemówię ze zdumienia. Nie będę mogła uwierzyć, że ta dorosła kobieta, wyższa ode mnie i tak piękna, że serce mnie boli, gdy na nią patrzę, będzie tą samą dziewczynką, którą brałam na ręce, by mogła dosięgnąć fontanny wody pitnej, tą samą, która wypadała kiedyś z mojej sypialni ubrana w suknię, kapelusz i cztery chusty z mojej szafki.""Pamiętam pewien dzień, gdy pojedziemy do supermarketu kupić ci nowe ubranie. Będziesz miała trzynaście lat. W jednej chwili będziesz siedziała rozwalona na siedzeniu, niczym dziecko kompletnie nie przejmując się wywieranym wrażeniem, a w następnej odgarniesz włosy wprawnym, niedbałym ruchem, jak praktykująca modelka.
Gdy będę parkowała, wydasz mi całą serię instrukcji.
- No dobra, mamo, daj mi jedną kartę kredytową i spotkamy się przy wyjściu za dwie godziny.
Roześmieję się.
- Nie ma mowy. Karty kredytowe zostaną przy mnie.
- Chyba żartujesz.
Staniesz się żywym wcieleniem irytacji. Wyjdziemy z samochodu i ruszę w stronę wejścia. Przekonawszy się, że w tej sprawie nie ustąpię, szybko zmienisz plany.
- Już dobrze, mamo. Możesz iść ze mną, tylko trzymaj się trochę z tyłu, żeby nie wyglądało na to, że jesteśmy razem. Jeśli zobaczę jakichś kolegów, zatrzymam się, żeby z nimi pogadać, a ty idź przed siebie, dobra? Znajdę cię potem.
Stanę jak wryta.
- Słucham? Nie jestem wynajętą pomocą ani jakąś krewną mutantką, której musisz się wstydzić.
- Ale, mamo, nie mogę pozwolić, żeby ktoś mnie z tobą zobaczył.
- Co ty pleciesz? Znam twoich kolegów. Wszyscy byli u nas w domu.
- To co innego - odpowiesz, nie dowierzając, że musisz mi to tłumaczyć. - To są zakupy.
- Masz pecha.
I wtedy nastąpi wybuch:
- Nigdy nie robisz nic, żeby mnie uszczęśliwić! Wcale ci na mnie nie zależy.
Jeszcze niedługo przedtem będziesz lubiła chodzić ze mną na zakupy. Nigdy nie przestanie mnie zdumiewać, jak szybko wychodzisz z jednej fazy i wkraczasz w następną. Życie z tobą będzie przypominało strzelanie do ruchomego celu. Zawsze będziesz dalej, niż mi się zdawało."Chiang, "Historia..."
Aha: za to pochwalić muszę jeden
smaczek, pewien związek myślenia z biologią. Otóż sugerowane tam jest, że fakt, iż Siedmionogi przedkładają teleologię nad przyczynowo-skutkowość, nie jest bez związku z tym, że nie mają wyodrębnionego przodu -
"- To znaczy, że mogą przeczytać dane słowo równie łatwo bez względu na jego pozycję - zastanawiał się Gary. Spojrzał z uznaniem na siedmionogi. - Ciekawe, czy to konsekwencja symetrii promienistej. Ich ciała nie mają „przodu", to może ich pismo również go nie ma.". Nie jest to jakieś b. oryginalne - jak mówię, poziom edenowy
- ale dostatecznie satysfakcjonujące, by na ten aspekt nie sarkać. Choć jeśli już się bierzemy za jasnowidzenie, nie powinien się aspekt biologiczny na pokroju ogólnym kończyć - (odpowiednika) układu nerwowego byłbym ciekaw (bo jednak ciąg
"nie mam przodu -> więc nie wymyślam pojęcia przodu -> więc nie myślę przyczynowo-skutkowo -> więc jasnowidzem zostaję" wydaje mi się nieprzekonujący; przyczyn innego odbierania czasu bym szukał w skrajnie odmiennej architekturze sensorium i organu za myślenie odpowiedzialnego, nie w tym, że się rozgwiazdę w lustrze zobaczy
).
Skoro tak zachwalacie tego Róża...to jak wpadnie - zerknę:)
Dobre podejście, bo - bez
przesadizmu - to jest b. fajnie nakręcony
starwarsowy film, ale i b. głupi
starwarsowy film. Ogląda się miło, jak się nie wgłębiać w sprężynę fabularną (com ją w poprzednim poście podał drobnym maczkiem poniżej linki
). Znaczy - jak udawać, że się nie widzi, iż bohaterowie ruszyli w straceńczą misję z całkiem debilnych (inne słowo będzie za słabe) powodów, bo ojciec protagonistki kretyńską wiadomość wysłał (a i plan jego wcześniejszy grubymi nićmi szyty). Czyli jak rzec sobie:
"powiedzmy, że genialnym inżynierom wolno być skończonymi durniami".
Owszem, tu dodać trzeba, że paralogizmy, to
gwiezdnowojenna tradycja. Fabuły oryginalnego filmu też być nie powinno, przecież TAK na zdrowy rozum by to poszło:
http://www.youtube.com/watch?v=KXZc-6AIRhsAle w oryginale to był kordonek, teraz się zrobił postronek.