Ale "zeznania" Liva już takie nie są,
Szanowni koledzy, jak już ustalicie temat sporu i zechcecie wkomponować weń moje zeznania weźcie pod uwagę, że:
- wprowadzeniem stanu wojennego - to władza zmieniła poziom dyskursu. Z słownego na pałkowy.
- nie ma mowy o obronie porządku konstytucyjnego, gdyż ta akurat została złamana.
- element psychologiczny. Zdecydowana większość szła na manifestację, bez zamiaru walki, czasem tylko samotrzeć popatrzeć.
Ale gdy zaczynają do ciebie strzelać (a to już było po Wujku), zwyczajnie do idących, bądź stojących, weź - nie odpowiedz.
Tu zaczynają już działać elementy psychologii tłumu. Była też swoista dynamika (dwudniowa).
Zerknąłem w "pamiętniki", cudze.
Nie tak źle z pamięcią, broń (z ostrą) była w użyciu, coś się paliło. To z wiki:
16 grudnia 1981 w Gdańsku doszło do dużej manifestacji, w której udział wzięło ok. 100 000 ludzi – starcia z oddziałami ZOMO trwały tam do 17 grudnia. Funkcjonariusze ZOMO postrzelili w ich trakcie 4 osoby (z czego 1 osoba zmarła).To nie były grupy wyrostków. Owszem, ci byli w pierwszej linii. Ale za nią, średniacy i starowinki.
W Gdańsku, nie 13 a 16 grudnia zawsze był ważniejszy - z powodów oczywistych.
Tu szczegóły (ja też tak to pamiętam, stad linkuję)
http://niepoprawni.pl/blog/3773/antoni-browarczyk-pamietamyhttp://lestat.salon24.pl/259903,najwieksza-demonstracja-stanu-wojennego-wpis-coraz-dluzszy,2Marginesowo, najsmutniejszy obrazek to wcale nie linkowane zadymy.
Nieco później (83?), gdy dym bitewny opadł, stracił sens, jak zawsze 16-go wybraliśmy się pod krzyże.
Te z Herbertem.
Stacja obstawiona ZOMO, plac też, ale wpuszczali nie pałując. Takich jak my, to już oni odruchowo...
Byliśmy zdziwieni.
Tłumu nie było. Wokół krzyży krążył patrol by nie dopuścić do centrum placu. W uliczkach pochowane odwody bud i polewaczek.
Więc stanęliśmy na skraju placu. Widać było, że panowie w kaskach, aż dyszą, by kogoś spałować.
Aż poszła babcia, taka babuleńka okutana w chustę. Podeszła do samej nasady pomnika. Nie odważyli się złomotać. Przystanęli tylko, groźnie popatrzyli i dalej w swoje kółko.
Babcia wyjęła świeczkę, zapaliła, nieco się odsunęła i zamyśliła (modliła?).
Ekipa dziarskich zomowców zatoczyła swoją pętelkę, dowódca stanął i butem zdeptał świeczkę. Poszli dalej - babcia wyjęła następną - zapaliła.
Chłopcy obeszli pomnik i znów, but - świeczka.
Powtórzyła jeszcze raz - po kolejnym wdeptaniu znicza, odeszła.
A wszystko to w ciszy, bez słów.
Ona i oni.
Jak nakręcane zabawki.
Potem się rozkręciło pod Brygidą i znów trza było wracać przez Biskupią Górkę.
Koniec wspomnień.
Dodam jeszcze, że to nie było zwykłe deptanie świeczki wojskowym kamaszem. On tak celebrował wgniatanie, wiercił nogą kilkakrotnie, z pasją - jakby samą babcię wgniatał. Bo jej, coś mu nie pozwalało - ciekawe co?