Jestem urodzonym optymistą, za co często obrywam po głowie od realistów/pesymistów, ale nie zamierzam zmieniać swego podejścia do życia.
Globalna pandemia trwa już rok, mnie i moją rodzinę na szczęście - jak na razie - oszczędziła. Nie wykluczam, że przeszliśmy przez COVID, ale obyło się bez typowych dlań objawów. Przez ostatnie 12 miesięcy nie miałem gorączki, ani nawet zwykłego kataru. Cóż, być może to ta mityczna odporność grupy krwi 0, bądź geny neandertalskie, kto wie, kto wie.
Dość o mnie. Cieszą mnie doniesienia z Izraela, w którym stwierdzono, że szczepionka (jedna z wielu) działa i jak się wydaje, uzyskano pożądany efekt na populacji. Martwić muszą mutacje i wszelkie warianty koronawirusa, z którymi do końca nie wiadomo, jak (po)radzi sobie ów szczepionka i jej podobne.
Obecny stan potrwa najbliższe lata, ale wierzę, że ludzkość, jak wiele razy w przeszłości, wyjdzie z okresu pomoru i zarazy.
Oczywiście, historia zna przypadki nawrotów epidemii, jak na przykład dżumy, czy eboli, a i same choroby nie znikają całkowicie, a co najwyżej wycofują, by z czasem o sobie przypomnieć.
Do tego jest taki wirus, z którym ludzkość i współczesna nauka wciąż przegrywa, jest nim HIV, który ma się dobrze w biednej Afryce, Azji czy w krajach byłego ZSRR, co interesowało i przerażało zarazem samego Lema.