Biblioteka filmowa, ciąg dalszy.
Widziałam niedawno
"Blade Runnera" Ridleya Scotta (nie czytałam wcześniej książki Dicka), nie będę się za bardzo rozwodzić na jego temat, zostało mu już tutaj odśpiewanych wystarczająco dużo pieśni pochwalnych, moja znacząco by się od nich nie różniła, więc po co się powtarzać? Krótko: przeludnione, mroczne Los Angeles, spojrzenie Rachel zza papierosowego dymu, muzyka, do tego realizm przedstawionej wizji, to wszystko składa się na specyficzny klimat obrazu świata przyszłości, który, mimo że nie jest idealny, tak bardzo wgryza się w świadomość, że po oderwaniu wzroku od ekranu dziwi nasza obecność tu, nie tam.
To jeden z moich ulubionych fragmentów. Nie znam wielu takich filmów.
Obejrzałam też
"Chariots of Fire" Hudsona, akcja filmu, w przeciwieństwie do powyższego toczy się w przeszłości i jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami; przedstawia historię dwóch biegaczy przygotowujących się do olimpiady. Jedna rzecz łączy oba filmy: muzyka Vangelisa (tutaj między innymi Oscar właśnie za muzykę). Bieg wydarzeń jest dość spokojny, jednak nie pozbawiony emocji związanych z rywalizacją sportową.
Główne przesłanie filmu (bez zdradzania fabuły): trenuje się po to żeby wygrywać, ale wygrana nie stoi na pierwszym miejscu i nie chodzi o to aby dążyć do jej osiągnięcia za wszelką cenę, należy przede wszystkim żyć w zgodzie z własnym sumieniem i przekonaniami, nawet jeśli przychodzi przez to zrezygnować z tego na co się ciężko, przy mnóstwie wyrzeczeń pracowało. Piękne.
Do tego można porównać jak bardzo zmienił się od tamtych czasów charakter owej sportowej rywalizacji i ona sama jako taka. Tam problemem był profesjonalny trener (przy preferowaniu amatorszczyzny), dzisiaj to głównie doping. Ciekawym jest też to, że biegacze przed startem, każdy sobie, przy pomocy specjalnej łopatki, wykopywali podpory dla stóp, dzisiaj są bloki startowe... Wtedy, przynajmniej odniosłam takie wrażenie oglądając film, sport był pojęciem o wiele czystszym, ludzie uprawiali go dla samych siebie i dla własnej satysfakcji, obecnie żeby móc zobaczyć go w takiej postaci trzeba przebić się przez grubą powłokę, na którą składają się: sława, pieniądze, reklama, afery, szum medialny i mnóstwo niepotrzebnego gadania. Podsumowując: film zdecydowanie warty obejrzenia, pouczający, ciekawa fabuła (życie pisze dobre scenariusze). Jednak nie należy do tych, które przy napisach końcowych zostawiają widza w niepewności i sprawiają, że ma on ochotę obejrzeć go jeszcze raz, ale mimo to jest się nad czym zastanowić. W każdym bądź razie polecam.
Dobranoc
.