Ciebie wzięło na Reylo, a ja dumam nad tajemnicą "Mandalorianina", bo przecie jest to serial obfitujący w nonsensy do samego końca (pierwszego sezonu) - główny zły zabija swoich ludzi ot tak, dla zabawy, a dla herosów wręcz masochistycznie duże ma względy, wysadzone drzwi cudownie same się naprawiają i można je znów zamykać, bactowy spray (nawiasem: skąd droid-zabójca go wziął?) również działa cuda, szturmowcy życzliwie dają bohaterom czas - a to na ucieczkę, a to na dokonanie samobójczego wysadzenia, facet, o którego władaniu Mocą nic nam nie wiadomo wyłazi z rozbitego myśliwca jakby nigdy nic, itd. - a przy tym w wielu miejscach walący po oczach niskobudżetowością - puste ulice, knajpy, kosmodromy; bywają fanfilmy z większą ilością statystów - i bardzo błahy, którego urokowi trudno się jednak oprzeć (a nawet więcej - to zauroczenie z czasem w człowieku narasta, ilu wad w/w produkcji by nie wypunktował). Jak im się to udało?